Blade światło księżyca ledwie przedostawało się przez gałęzie starych drzew, a mimo to widział ją doskonale. Długa czerwona peleryna rzucała się w oczy nawet pomimo otaczającej ich nocy. Widział rude włosy wymykające się spod kaptura, jednak nic więcej. Kobieta szła kilka metrów przed nim, szczelnie otulając się czerwonym jedwabiem. Podążał za nią bezszelestnie, jak czynią to drapieżniki, obserwował ją i sycił się jej nieświadomością. Mimo to musiała coś poczuć, bo co chwilę rozglądała się, mrużąc oczy i przyspieszała kroku. To go bawiło, zastanawiał się nawet, czy nie powinien jej się pokazać. Gdyby go zobaczyła – dużego, szarego wilka – z pewnością wpadłaby w panikę. Zaczęłaby uciekać. Chciał tego, chciał poczuć zapach jej strachu, zobaczyć panikę w oczach. Pozwoliłby jej nawet trochę uciec, dość daleko, by sądziła, że ma z nim jakąś szansę. By uwierzyła w złudzenie, jakie sam jej podsuwał. Potem by ją odnalazł, uświadamiając, jak boleśnie się myliła. Wilki są panami lasu, poruszają się bezszelestnie, doskonale widzą w ciemności, są szybkie i silne. On miał dodatkową zaletę. Przebiegłość. Inteligencję, jakiej nie posiadają zwierzęta. Był czymś więcej i tej nocy miał zamiar zaspokoić obie części swej natury. Głód wilka i pożądanie człowieka.
Śledził ją, lustrując każdy ruch.
Choć zagubiona miała w sobie pewien wdzięk, delikatność, która tylko wzmagała
jego pragnienia. Zaczął planować, wyobrażać sobie, w jaki sposób zastawi na nią
pułapkę. Jako zwierzę? Czy jako człowiek? Podejrzewał, że widok nagiego
mężczyzny o dzikim spojrzeniu przeraziłby ją bardziej niż głodna bestia. Nic
nie podniecało go bardziej niż woń strachu ofiary. Pochylił się gotów do skoku,
wpatrując się w czerwoną pelerynę targaną przez wiatr. Obnażył kły, a z jego gardła
wydobyło się ciche warczenie. Wtedy się odwróciła i spojrzała wprost na niego.
Ujrzał atrakcyjną twarz o pełnych ustach i fiołkowych oczach. Uśmiechnął się w
duchu, czując narastające pożądanie. Wpatrywał się w jej urodziwe oblicze,
myśląc tylko o pragnieniu. Może gdyby nie oddał mu się w całości, dostrzegłby
błysk w jej oczach, jednak odwróciła się i zaczęła biec. Nie czekał ani chwili
dłużej, dostał to, o czym marzył. Ruszył w pogoń.
Nie trwało to długo, kobieta
zatrzymała się przed niedużą, sprawiającą wrażenie opuszczonej, chatką. Posłała
mu ostatnie spojrzenie i pchnęła drzwi, znikając wewnątrz budynku.
Jerome obnażył kły w wilczym uśmiechu. Zapewne
sądziła, że drzwi mogą ją od niego odgrodzić i w przypadku zwykłego zwierzęcia
właśnie tak by się stało. Nie była jednak w stanie ukryć się tam przed
człowiekiem. Sama zatrzasnęła się w pułapce. Zamknął oczy i pozwolił, by fala
magii obmyła jego ciało. Kości zaczęły się przesuwać, sierść znikać, a całe
ciało zmieniało się w groteskowy sposób.
Rouge zdjęła pelerynę, odsłaniając
obcisły gorset ściskający jej talię. Poprawiła jedną z pończoch i posłała
uśmiech starszej kobiecie o długich białych włosach.
- W samą porę, kochanieńka. Masz
występ za pięć minut. - Kobieta odebrała od Rouge pelerynę i popchnęła ją w
stronę sceny. - Mam nadzieję, że jest wart spóźnienia.
- Czy kiedyś zawiodłam, babciu?
Zawsze wybieram tych najlepszych.
Starsza kobieta odpowiedziała
uśmiechem i poklepała dziewczynę po policzku.
- To prawda, ma petite Rouge.
I jestem z ciebie dumna. Le val d'amour potrzebuje takich jak ty.
Rouge roześmiała się i ruszyła w
stronę sceny. Nadszedł czas na jej występ i powitanie gościa.
Światła zgasły dokładnie
w chwili, gdy uchyliły się drzwi.
Zmrużył oczy, starając się dostrzec
coś w ciemnym pomieszczeniu, kiedy nagle rozbłysły światła. Zamrugał, oślepiony
blaskiem kolorowych reflektorów. Pomieszczenie było o wiele większe, niż
wydawało się to możliwe i – ku jego zaskoczeniu – wcale nie było puste.
Wielkie, miękkie kanapy zajmowali rozkojarzeni mężczyźni w otoczeniu zjawiskowo
pięknych kobiet odzianych w skąpe stroje. Zdezorientowany rozejrzał się,
poszukując tej, która przywiodła go w to miejsce. Dostrzegł ją na scenie,
poruszała zmysłowo biodrami w takt muzyki i patrzyła na niego z uśmiechem,
który obiecywał więcej niż mógł sobie wyobrazić.
- Witaj w Le val d'amour,
chłopcze. - Drgnął, słysząc głos tuż przy swoim uchu. Ujrzał starszą, lecz
wciąż niebrzydką kobietę. Podsunęła mu czerwoną pelerynę, którą znał już tak
dobrze. - Lepiej zakryj atrybuty, to porządny klub. Tutaj tylko patrzymy.
Chyba, że Rouge zechce pokazać ci zaplecze...
Jerome zamrugał, odruchowo biorąc
pelerynę.
- Rouge? Ale... - Zerknął na scenę w
chwili, gdy rudowłosa bogini zsunęła jedną z pończoch i rzuciła ją w tłum.
Mrugnęła do niego zalotnie, kręcąc pupą zakrytą jedynie czerwonymi majteczkami.
- Ona?
- Baw się dobrze, chłopcze. Tylko
nie podnoś tak masztu przy wszystkich. - Kobieta rzuciła spojrzeniem na
wspomnianą część ciała i cmoknęła. - Rouge nigdy się nie myli.
Patrzył za nią, gdy się oddalała,
wciąż do końca nie rozumiejąc, czym było miejsce, do którego trafił. Czuł na
sobie ciekawskie spojrzenia, a kiedy je odwzajemnił, dostrzegł, że kobiety
uważnie go sobie oglądają. Zacisnął palce i rzucił starszej kobiecie jeszcze
jedno spojrzenie. Gdziekolwiek trafił, bez trudu mógł nazwać to miejsca rajem.
Uśmiechnął się drapieżnie i ruszył w stronę rozchichotanych dziewcząt,
wyrzucając po drodze pelerynę. Zamiast tego naprężył się dumnie, prezentując
wszystkie swoje atrybuty.
- Nie będę udawał, że nie dostrzegam
waszych zaciekawionych spojrzeń, drogie panie. - Rozłożył ramiona, zatrzymując
się kilka kroków przed nimi. - A wiem, że jest co podziwiać.
- Chcesz, by cię podziwiać? -
zapytała drobna blondynka, podnosząc się z krzesła płynnym, kocim ruchem.
Uśmiechnął się dziko, lustrując jej
smukłe ciało. Zrobił krok w jej stronę, jednak zatrzymał się, czując dłoń
przesuwającą się po jego ramieniu. Obrócił się nieznacznie, by spojrzeć w
ciemne oczy zjawiskowej brunetki. Przysunęła się, ocierając o jego plecy i
uśmiechnęła kusząco.
- Taki... duży... silny mężczyzna
chyba nie potrzebuje podziwu...? - zamruczała, muskając dłonią jego kark.
Rzuciła krótkie spojrzenie blondynce. - Chcę być pierwsza.
Jerome roześmiał się, nie wierząc własnemu
szczęściu. Ujął dłoń brunetki, posyłając jej pewny siebie uśmiech, po czym
chwycił w pasie blondynkę, przyciągając ją do siebie na tyle mocno, by oparła
się o niego.
- Bez obaw, panie, podołam wam obu.
- Och, tak ci się wydaje? - Zaśmiała
się brunetka, odwracając go w swoją stronę. - Taki z ciebie maratończyk?
- Jesteśmy bardzo... wymagające,
skarbie. - Szepnęła mu do ucha blondynka. - Na pewno podołasz?
Uniósł brwi. Jeśli te dwie zamierzały
wątpić, musiał udowodnić im swoją rację, a był bardziej niż pewien, że tym
razem, w tym miejscu, przy tych kobietach, przejdzie samego siebie. Zerknął
przelotnie na dziewczynę poruszającą się na scenie, a wtedy ona zrobiła to
samo. Jedno spojrzenie jej fiołkowych oczu i znów doznał tego dziwnego uczucia,
któremu nie potrafił się oprzeć. Pragnienie tak silne, że niemal bolesne.
Wyobrażał sobie jej nagie ciało wijące się pod nim, miękką skórę, namiętne
usta. Oddałby wszystko, byle tylko je poczuć. Posiąść.
- Podoba ci się nasza petite Rouge,
prawda? - Brunetka podążyła za jego wzrokiem. - Nasza siostra zawsze zdobywa
najlepsze kąski. - Przesunęła dłonią po linii jego pleców, przyprawiając go o
dreszcze. - Zbierz zatem siły, wilku. Będą ci potrzebne. - Bezwstydnie klepnęła
go po nagim pośladku.
- Rouge nie lubi, gdy zabawa kończy
się zbyt szybko.
- Na nic zda się długi kij, jeśli
zawodnik nie jest w stanie dobiec do ostatniej bazy.
Brunetka skinęła głową na towarzyszkę
i po chwili obie zniknęły w tłumie. Jerome zaklął szpetnie, rozważając ruszenie
za nimi w pogoń. Drażniły się z nim, a tego nie lubił. Przywykł, że zawsze był
górą. Że kobiety się go bały. Dlaczego z tymi było inaczej? I dlaczego tracił
samokontrolę, gdy były zbyt blisko?
Dlaczego, patrząc na dziewczynę w czerwonej pelerynie, czuł się, jakby
pożerał go wewnętrzny ogień, który tylko ona mogła ugasić?
Coś jest nie tak. Coś musi być nie
tak. Zamknął oczy, próbując zebrać myśli. Czuł, że ogarniające go uczucia
nie są właściwe, jednak nie potrafił zrozumieć dlaczego. Co takiego w nich
jest, czego nie powinno być? Czego nie potrafił dostrzec? Instynkt z całych sił
nakazywał mu opuścić to miejsce, on sam jednak nie był w stanie zrobić kroku w
stronę drzwi. Jego ciało w ogóle już go nie słuchało, zupełnie jakby nie
należało do niego.
- Chyba nie myślisz o tym, by nas
opuścić? Nie po to za mną szedłeś. - Odwrócił się gwałtownie, słysząc melodyjny
głos. Rouge stała zaledwie krok od niego, podpierając dłonie na biodrach.
Uśmiechnęła się i wyglądała przy tym zarówno zmysłowo, jak i niewinnie.
Zalewająca go fala pożądania znów przybrała na sile. - Widzę, że bardzo
cieszysz się na mój widok - dodała, bezwstydnie spoglądając na jego dumę.
- Czym jesteś? - Jego głos zabrzmiał
jak niskie warknięcie zwierzęcia, jakim jeszcze niedawno był. Nie kontrolował
już niczego, wilk w jego ciele prężył się gotowy do skoku. Gotowy zrobić
wszystko, byle tylko zaspokoić dręczącą go żądzę.
- Powinieneś raczej zapytać, co mogę
dla ciebie zrobić - odparła, przesuwając dłonią po jego piersi. - Co ty możesz
zrobić dla mnie... - Posłała mu długie spojrzenie i uśmiechnęła się, widząc, że
z trudem przełyka ślinę. - Nazywają mnie Rouge. - Jej smukła dłoń dotknęła jego
brzucha. Zatoczyła palcem koło, ledwie muskając jego skórę.
- Rouge - powtórzył zachrypniętym
głosem. Oparł dłonie na jej biodrach, nie mogąc oderwać spojrzenia od
hipnotyzujących, fiołkowych oczu. - Petite Rouge.
- Tak też mówią... chodź ze mną.
- Uśmiechnęła się przeciągle, opierając dłonie na jego piersi. - Pozwól, że
zabiorę cię z dala od tych ciekawskich spojrzeń, wilku.
Skinął głową, zaciskając palce na jej
biodrach. Nim udało mu się powiedzieć choć słowo, pchnęła drzwi, ukryte za
purpurową zasłoną i pociągnęła go za sobą. Nie miał pojęcia, dokąd go zabrała,
nawet nie próbował się rozglądać. Całą jego uwagę pochłaniała niezwykła
kobieta, która rozsiadła się na miękkiej kanapie. Ruszył w jej stronę, nie
spuszczając wzroku z kuszącej sylwetki w skąpym kabaretowym stroju. Poklepała
miejsce obok siebie, zostawiając mu trochę przestrzeni.
- Witaj w Le val d'amour,
wilku. Miejscu, gdzie spełniają się najpierwotniejsze pragnienia - odezwała
się, gdy usiadł. Wsparła stopę na jego udzie. - A teraz ja mogę spełnić
twoje...
- Jeszcze nie powiedziałem ci o moich
pragnieniach.
Roześmiała się, odchylając głowę, a
Jerome wykorzystał tę chwilę, by omieść wzrokiem jej dekolt. Lekko ścisnął jej
udo, choć wilcza część domagała się, by zdarł z niej ten skąpy strój i zanurzył
się w miękkim ciele. Przysunęła się i uniosła lekko, by wślizgnąć mu się na
kolana. Pochyliła się, muskając ustami jego ucho.
- Jeszcze nie zauważyłeś, gdzie
jesteś? Znam twoje pragnienia od chwili, gdy cię ujrzałam. Wiem o nich więcej
niż ty sam - szepnęła. Wysunęła język i koniuszkiem polizała jego ucho. - No
dalej, wilku, powiedz mi, kim jestem.
Zaczerpnął tchu, kiedy jej dłoń
zsunęła się w dół jego brzucha. Zrozumiał, wiedział już z kim miał do czynienia
i że tak naprawdę nie on był myśliwym tej nocy. Wciągnęła go w pułapkę, a on
jak skończony głupiec radośnie zatrzasnął drzwiczki. Rouge wszystko
zaplanowała, nawet nie próbował się zastanawiać. Nie zatrzymało go to, że nigdy
wcześniej nie natknął się na tę chatkę podczas polowań. Nie zdumiał się faktem,
że w środku to miejsce wyglądało jak duży klub, ani nawet to, że te wszystkie
kobiety były tak oszałamiająco piękne. Brnął dalej i dalej do paszczy lwa.
- Sukkuby - szepnął, nim wydał z
siebie jęk rozkoszy, gdy jej dłonie objęły jego męskość. - Kto by pomyślał, że
wpadnę do gniazda rozpusty demonów seksu...
Zaśmiała się, przyciskając wargi do
jego ust. Pocałunek był gwałtowny i namiętny, a Jerome pragnął więcej i więcej.
Pragnął jej całej i choć gdzieś w jego umyśle właśnie rozlegał się krzyk
nakazujący mu uciekać, zacisnął palce na materiale gorsetu opinającego Rouge i
rozdarł go jednym ruchem. Błądził dłońmi po jej ciele, nie przestając całować
miękkich ust.
- Zatem wiesz, co mogę ci
zaoferować... - wyszeptała, wtulając się w jego tors. - Wiesz, co mogę ci dać.
Przesunęła językiem po jego szyi i
znów go pocałowała, sycąc się energią napełniającą jej ciało.
- Oferuję ci spełnienie, wilku i
oboje wiemy, że nie odmówisz. - Pogłaskała go po policzku. - Jednakże taka
rozkosz ma swoją cenę...
- Moje życie - szepnął schrypniętym
głosem. Przycisnął ją do siebie silniej, nie będąc w stanie myśleć o niczym
innym poza jej ciałem. Wiedział, jak zakończy się ta noc, mimo to nie potrafił
opanować pragnienia, które niemal rozsadzało go od wewnątrz. Już był martwy i
doskonale o tym wiedział, urok sukkuba był zbyt silny, by mógł z nim walczyć.
Nawet gdyby udało mu się pokonać otumanienie, które ogarnęło jego umysł,
wątpił, by zdołał dostać się do wyjścia, z każdym jej pocałunkiem, każdym
dotykiem czuł, że ulatuje z niego cząstka życia. A jednak nadal jej pragnął,
bardziej niż czegokolwiek dotychczas.
- Sam musisz przyznać, że są rzeczy,
za które warto umrzeć... i dziś się o tym przekonasz. Nie zwykłam dostawać
reklamacji. - Jej oczy błysnęły, gdy uwolniła cały swój urok.
Uśmiechnęła
się, przywierając do niego całym ciałem i z zadowoleniem spełniła swoją
obietnicę.
Pierre spojrzał na słońce chylące się
ku zachodowi i zaklął szpetnie. Zatrzasnął maskę samochodu i odwrócił się do
przyjaciela.
- Nic z tego, nie wyjedziemy stąd. Że
też musiał zepsuć się w środku cholernego lasu!
Fabrice uniósł nieznacznie brew i
oparł się o pojazd.
- Będąc dokładnym, na drodze przy
lesie. Niestety z daleka od jakiejkolwiek cywilizacji. - Wyjął komórkę z
kieszeni i spojrzał na nią po raz setny. - Zdaje się, że będziemy musieli iść
pieszo, aż znajdziemy sygnał. Stąd nie wezwiemy pomocy drogowej.
- Nie będę wracał do miasta, to
cholerne mile stąd!
Fabrice odgarnął z oczu jasne włosy i
wyjął z bagażnika plecak. On również nie chciał wracać do miasta, zajęłoby im
to godziny, jednak w pobliżu musiało być jakieś zamieszkane miejsce. Rozejrzał
się, zastanawiając, jaką drogą najszybciej by tam trafił.
- Chodźmy przez las, na pewno po
drugiej stronie znajdziemy jakichś ludzi. Poza tym drzewa zasłonią nas przed
wiatrem. - Klepnął przyjaciela w ramię i ruszył leśną ścieżką. - No chodź, tego
złomu i tak nikt nie ukradnie!
Pierre spojrzał na swój ukochany
samochód i pogłaskał go po masce.
- Nie martw się, maleńka, wrócę po
ciebie. Jesteś jedyną kobietą w moim życiu, słowo. - Poklepał czule bok
samochodu i z westchnieniem ruszył za przyjacielem. Fabrice szedł na tyle
powoli, że nie musiał się za bardzo starać, by go dogonić. Weszli między drzewa
i Pierre tylko raz obejrzał się, by posłać swej blaszanej damie tęskne
spojrzenie. - Jeśli ktoś uszkodzi moją małą, obedrę cię ze skóry.
- Jasne, wiesz, jeśli potrzebujesz jeszcze
chwili sam na sam...
- Och, zamknij się. - Pierre
przyspieszył, wysuwając się naprzód. Szedł, nie patrząc pod nogi i mamrocząc
pod nosem obelgi na temat ostatniego mechanika, jakiemu powierzył swoje cacko.
Jego złość wzmogła się jeszcze bardziej, gdy potknął się o coś i wylądował w
błocie, brudząc przy tym nową kurtkę. - Cholera jasna, czy te pnie muszą...
- To nie pień, Pierre - przerwał mu
cichy głos Fabrice'a. Gdy przyjaciel podniósł na niego wzrok, zobaczył jak
blada stała się nagle jego skóra. - To... - Blondyn pochylił się i dotknął
ciała leżącego twarzą do ziemi. Zacisnął zęby i przewrócił je na plecy. - Trup.
Odsunął się, zdumiony błogim
uśmiechem na twarzy zmarłego. Wpatrywał się w nagie ciało, puste oczy i ten
przerażający, groteskowy uśmiech.
- Co, do cholery, go zabiło? - Pierre
podniósł się powoli, zerkając to na ciało, to na przyjaciela. - Ten uśmiech...
Stary, nie wiem, jak ciebie, ale mnie to przeraża...
Fabrice odetchnął głęboko i znów
pochylił się nad ciałem.
- Nie widzę żadnych ran. Nic, co
mogłoby być przyczyną śmierci...
- Tylko kilka malinek? - Umilkł, gdy
jasnowłosy mężczyzna zmierzył go ponurym wzrokiem.
- Pozostaje zawał. Dziwne, był
jeszcze młody, ale... - Tym razem to Fabrice umilkł, kiedy jego spojrzenie napotkało
parę fiołkowych oczu. Kobieta szybkim ruchem zaciągnęła na głowę czerwony
kaptur i odsunęła się od drzewa, zza którego ich obserwowała. Odwróciła się, a
jej peleryna zatrzepotała na wietrze.
- Hej, zaczekaj!
- Myślisz, że to ona? - Pierre
spojrzał na przyjaciela z niedowierzaniem.
- Myślę, że mogła być tu z nim, gdy
umierał. Może zdoła nam powiedzieć, co się stało, możliwe też, że jest
przerażona i potrzebuje pomocy. - Fabrice podniósł się na nogi, obserwując
plamę czerwieni znikającą między drzewami. - Dogońmy ją.
Wbiegli w zarośla, przedzierając się
znacznie mniej zgrabnie niż panna w czerwieni. Mimo to Fabrice nie spuszczał z
niej wzroku, bojąc się, że ją zgubi. Z każdym kolejnym krokiem odczuwał
narastającą potrzebę, by ją dogonić. Gdy niemal znikała mu z oczu, ogarniało go
uczucie przypominające panikę. Przecież chciał jej pomóc. Dlaczego mu uciekała?
- Fabrice... - Pierre zatrzymał się,
spoglądając na chatkę, w której zniknęła kobieta. - Dobra nasza, może mają
telefon...
Blondyn skinął głową i nieco zwolnił,
idąc w stronę budynku. Ledwie pamiętał, co sprowadziło ich do lasu i dlaczego
postanowił gonić tę kobietę. Wiedział tylko, że była w środku i musiał się tam
dostać...
Iara Majere
I znowu pojawiają się sukkuby, jak miło. ^^
OdpowiedzUsuńWiedziałam, że się ucieszysz.:)
UsuńJak Ty mnie dobrze znasz.;)
UsuńOhoho, jaka tematyka :) Myślałam, że może będą sceny, hm, okrutne, a coś zupełnie przeciwnego :)
OdpowiedzUsuńI że tak to ujmę - ciekawa profesja czerwonego Kapturka ;)
Toż to było okrutne, nadziei mu narobiła, a potem ubiła. xD Tematyka nie moja, ale skoro już takie cuś mam to się dzielę. Gdybym poszła bardziej w horror zapewne wyszłoby lepiej (dla mnie na pewno^^).
Usuń