Od autorek

Od autorek
Zapraszamy na "Bliźniaczki", postapokaliptyczne opowiadanie o zombie.
Jeśli chcecie dostawać powiadomienia o kolejnych opowieściach, dajcie znać w
komentarzu. Pozdrawiamy i czekamy na Wasze opinie:)

poniedziałek, 4 maja 2015

Nemezis

https://cdn2.iconfinder.com/data/icons/4-music-icons/128/2.png








    Biegłam. Nie miałam już sił, ale wciąż biegłam. Musiałam. Gdybym się zatrzymała – dopadłby mnie. Nie chciałam umierać.
Las, który mnie otaczał napawał mnie przerażeniem. Miałam wrażenie jakby coś złego czaiło się za każdym drzewem, za każdym krzakiem. Ale największe zło było za mną. Ścigało mnie. Pragnęło mojej krwi. Modliłam się, by nadszedł dzień i to przepędził. Abym mogła odpocząć. Jednocześnie wiedziałam, że do świtu jeszcze daleko.
    To był zły pomysł. Powinnam była to przewidzieć. Powinnam była posłuchać Kate. Nie idzie się do domu mężczyzny, którego oczy błyszczą, jakby należały do samego diabła. Nawet jeśli jest nieziemsko przystojny. Byłam taka głupia! Pozwoliłam mu się oczarować. Teraz przypłacę to życiem.
    Demony istnieją naprawdę. Jeśli ktoś przedstawia się, jako wcielenie diabła – najpewniej jest nim w rzeczywistości. Demony są prawdziwe, jedynym, czego pragną jest mord. Oraz ludzka krew.
    Raoul nie był wyjątkiem. Potwór kryjący się w pięknym ciele. Zrodzony ze śmierci, teraz się nią żywił. Czerpał z niej siłę. Powiedział mi to, zanim się na mnie rzucił. To, że nadal żyję, było zasługą jego dziwnego poczucia humoru. Uważał, że moja rozpaczliwa ucieczka sprawi, że będzie się lepiej bawił. Och, tak! To dopiero zabawna! Szaleniec! Błagam, niech wzejdzie słońce.
    Potknęłam się. Nie zauważyłam wystających spod ziemi przegniłych korzeni. Runęłam w dół, rozcierając skórę kolan i dłoni. Bolało, jak cholera. Na pewno wda się zakażenie. Jęknęłam i opadłam na ziemię. Nie miałam już siły, by się podnieść. Brakowało mi też silnej woli. Umrę. Nie płakałam. To nie miało sensu. Łzy nie mogły mi w niczym pomóc. Pokazałyby tylko słabość. Nie chciałam, aby on to widział. Nie dam mu tej satysfakcji. Może po prostu nie miałam już siły nawet na łzy… Nie byłam tego pewna.
Śmiech, przerażający zimny śmiech dobiegł moich uszu. Zamarłam. A więc to już. Zaraz umrę. To będzie straszna śmierć, nie miałam, co do tego wątpliwości. On chciał się bawić. Nie pozwoli mi umrzeć, nie zadawszy przedtem niewyobrażalnego bólu. Zamknęłam oczy. Byłam gotowa na śmierć. A przynajmniej bardziej już nie będę.
    - Spójrz na mnie.– Miał niski głos o zadziwiająco ciepłej barwie, jak na demona żądnego krwi. – Otwórz oczy, chcę abyś mnie widziała. – Musiał do mnie podejść. Nie słyszałam kroków, ale ostatnie słowo szepnął mi wprost do ucha.
    Zadrżałam i mimowolnie podniosłam głowę. Jego głos mnie hipnotyzował, przyzywał, tak jak ogień przyzywa ćmę. Wiedziałam czym jest, mimo to nie potrafiłam oprzeć się temu głosowi. Ciało reagowało samo, nie zważając na protesty umysłu. Chciałam krzyczeć, ale coś mi nie pozwalało. Czułam, jak kolejne części mojego ciała poddają się jego urokowi.
    - Nie walcz ze mną. Nie masz szans. Spójrz. - Dotknął mojego ramienia, przesunął dłonią wzdłuż obojczyka, musnął palcami szyję i zatopił je we włosach. Poczułam dreszcze. - Każda część twojego ciała mnie pragnie. Poddaj się temu. Jestem inkubem, my nigdy nie przegrywamy. – Roześmiał się. To było straszne.
    Przesunęłam wzrok z jego urodziwej twarzy i poczułam, jak serce podskakuje mi do gardła. Nie byliśmy już w lesie! Nie wiem, jakim cudem, ale to było zupełnie inne miejsce. Jakby... jakby wyciągnięte z horroru. Ziemia była spalona, drzewa pozbawione wszystkich liści, sprawiały wrażenie martwych. A na uschniętych gałęziach siedziały ptaki. Nie małe leśne ptaszki, których należałoby się spodziewać, ale sępy. Wpatrywały się we mnie, jak na potencjalny posiłek. Szybko odwróciłam głowę, byleby tylko na nie patrzeć w ich kierunku. To był błąd. To, co zobaczyłam było gorsze od wszystkiego. Kilka metrów ode mnie leżało ciało, a właściwie jego szczątki, obdzierane przez wygłodniałe ptaszyska. Oczy zastygłe w martwym przerażeniu wpatrywały się we mnie. Jeszcze dalej walały się kości. Tysiące ludzkich kości. Pochyliłam się i zwymiotowałam. Obrzydliwy smak żółci wypełnił moje usta. Odsunęłam się i oparłam policzek na spalonej ziemi. Słyszałam szloch. To mnie zdziwiło, bo nie dostrzegłam nikogo żywego poza mną i Raoulem, jeśli można go tak określić. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że ten dźwięk wydobywał się z moich ust. Zebrałam całą siłę woli, by się uspokoić. Obiecałam sobie przecież, że nie okażę przy nim słabości. Zamknęłam oczy, wciągnęłam dużą ilość powietrza, co szybko okazało się błędem. Zapach rozkładającego się ciała wypełnił moje płuca. Zakrztusiłam się, zasłaniając usta ręką. Nie chciałam znów wymiotować. Jeszcze tylko kilka spokojnych wdechów i poczułam się lepiej. Odrobinę. Zaczęłam nawet myśleć, że to sen. Po prostu koszmarny sen, który odejdzie, jak wszystkie inne. Naprawdę chciałam w to wierzyć. Ale wtedy usłyszałam ten zimny śmiech, od którego włosy stawały dęba, a ja miałam ochotę wskoczyć na drzewo, byleby tylko znaleźć się poza zasięgiem tego dźwięku.
    - Widzę, że moi mali przyjaciele nie przypadli ci do gustu. Szkoda, oni zdają się mieć o tobie inne zdanie. I wiesz, co? Zgodzę się z nimi, musisz być bardzo smaczna. – Zakończył kolejnym wybuchem śmiechu.
    - Pozwalasz, by podbierały ci jedzenie? – Może nie powinnam była o to pytać, ale musiałam wiedzieć, co się ze mną stanie. Pozwoli pożreć mnie żywcem tym paskudnym sępom, a sam będzie przyglądał się z tym swoim grzecznym rozbawieniem w oczach?
    Nie roześmiał się, zamiast tego obdarzył mnie tym pięknym uśmiechem, którego używał, by oczarować swoje ofiary. Wcześniej nie zauważyłam, jak niebezpiecznie błyszczały mu przy tym oczy. Wzdrygnęłam się i odwróciłam wzrok.
    - Zwykle dostają je, kiedy już skończę. Jak widzisz, potrafię być wspaniałomyślny.
    - Zwykle?
    - Tak. Czasem, kiedy mam zły dzień, pozwalam im zająć się żywymi. To taki przyjemny widok. A krzyki tych kobiet… muzyka dla uszu. Po czymś takim zawsze czuję się lepiej. – Zaśmiał się, jakby powiedział dobry żart. W jego mniemaniu, tak pewnie było.
    - A ja? O chcesz zrobić ze mną? – Ledwie byłam w stanie wymówić te kilka słów. Do tej pory sądziłam, że to Raoul pozbawi mnie życia. Wiedziałam, że nie będzie to łatwa śmierć, ale pożarcie żywcem? Błagam, tylko nie to. Nie chcę być rozdarta na kawałki przez stado sępów.
    Nie odpowiedział. Uśmiechnął się niemal czule. W jego ciemnych oczach pojawiło się coś dziwnego. Nie potrafiłam tego rozszyfrować. Wiedziałam natomiast, że nie wróży to niczego dobrego. Z pewnością nie dla mnie. Wpatrywałam się w niego, wyczekując odpowiedzi, ale on wstał jednym płynnym ruchem i ruszył w stronę pożywiającym się ptaków. Machnął ręką, a one poderwały się i zasiadły na jednym z pobliskich drzew. Podobnie, jak pozostałe wlepiły we mnie wygłodniały wzrok. Jeden z ptaków podleciał do Raoula i usiadł na jego ramieniu. Przełknęłam ślinę, nie spuszczając wzroku z demona. Bałam się spojrzeć w jakiekolwiek inne miejsce. Przecież każdy mój ruch mógł sprowokować te bestie do ataku! Starałam się nawet oddychać możliwie najciszej.
    Coś dotknęło mojej dłoni. Podskoczyłam, wydając z siebie coś pomiędzy krzykiem, a westchnieniem. Spojrzałam w kierunku, skąd jak sądziłam, pochodził ten ruch. To była kobieta! Blada, cała umazana własną krwią. Na jej ciele widniało wiele rozdzieranych ran. Prawie w ogóle nie miała skóry! Ręka, którą mnie dotknęła była w rzeczywistości kośćmi, pokrytymi śladowymi kawałkami mięsa. Poruszyła ustami, chcąc coś powiedzieć, ale nie usłyszałam żadnego dźwięku. Nic dziwnego, skoro jej gardło było niemal całkowicie wydarte. Krew sączyła się z niej strumieniami. Utkwiła we mnie błagalne spojrzenie, a ja odczołgałam się, nie mogąc przemóc mieszaniny przerażenia z obrzydzeniem. Wyciągnęła jeszcze rękę, a w następnej sekundzie jej oczy stały się puste.
    Silna dłoń zacisnęła się na moim ramieniu i pociągnęła w tył. Wylądowałam na plecach, a nade mną pojawiła się twarz Raoula. Musnął mój policzek i pochylił się tak, że nasze twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów. Czułam na twarzy jego ciepły oddech.
    - Nie zwracaj na to uwagi. Miałem wczoraj zły dzień. – Uśmiechnął się, jednym z najpiękniejszych uśmiechów świata. Jego uroda zapierała dech w piersiach. Aż trudno uwierzyć, że zło może mieć tak pociągającą postać!
    - Nie odpowiedziałeś mi. Co ze mną zrobisz? – Głos mi drżał, wciąż miałam przed oczami postać kobiety błagającej o pomoc. Jak ona cierpiała! Nie chciałam skończyć, jak ona. Nie taką bolesną i powolną śmiercią. Moje oczy wypełniły się łzami przerażenia i bezradności.
    - Biedna, mała Mia. Tak bardzo się mnie boisz? – W jego głosie zabrzmiała nuta współczucia. To mnie zaskoczyło, ale zarazem wzbudziło nadzieję. Jeśli mi współczuł, istniała możliwość, że mnie nie zabije. Albo chociaż nie pozwoli na to swoim ptakom. – Wiesz, co, ślicznotko? Masz rację, powinnaś się bać! – Zaśmiał się, a ten śmiech przypominał szaleńca.
    - Błagam… Raoul, proszę… - szlochałam, jak małe dziecko.
    Przez krótką chwilę przyglądał mi się z rozbawieniem. Potem pochylił się jeszcze bardziej i złożył na moich ustach pocałunek. Najpierw łagodny, potem namiętny i pełen żądzy. Zacisnęłam ręce na jego ramionach, chcąc go odepchnąć, ale ciało przestało mnie już słuchać. Pragnęło go. Moje wewnętrzne bariery zaczęły pękać, jedna po drugiej. Z moich ust wydostało się ciche westchnienie. Jeśli tak miałaby wyglądać moja śmierć… To może wcale nie byłaby taka zła… Odsunął się i spojrzał mi w oczy, uśmiechając się po raz ostatni. Potem zbliżył usta do moich, a ja wiedziałam, że będzie to ostatnia rzecz, jaką poczuję. Nasze wargi się zetknęły, moje ciało wypełnił chłód. Poczułam, jak coś odrywa się z głębi mnie i ulatuje z mojego ciała. Moje życie. On je pochłaniał. Byłam coraz słabsza, nie mogłam nawet w pełni myśleć. I wtedy to ustało. Po prostu się skończyło. Wciąż żyłam, a Raoul… Jego ciało opadło na mnie bezwładnie. Coś mokrego zalało moje ubranie. Krew.
    Silna dłoń ściągnęła ze mnie Raoula. Podniosłam się powoli i ujrzałam młodego mężczyznę, przywdzianego w czarny płaszcz, którym wycierał zakrwawiony miecz. Rzucił mi przelotne spojrzenie niesamowicie niebieskich oczu. Skinął głową i schował broń. Wystarczyło, że łypnął w stronę sępów, a te wzbiły się w powietrze i zniknęły gdzieś za horyzontem. Patrzyłam za nimi przez chwilę, póki mojego wzroku nie przyciągnął ogień. Ciało Raoula płonęło.
    Mój nieznajomy wybawiciel ruszył w stronę drzew, nie zawracając sobie mną głowy.
    - Hej! Zaczekaj! Nie znam nawet twojego imienia!
    - Nazywają mnie Nemezis. – Jego głos rozpłynął się w chwili, gdy mężczyzna zniknął w cieniach lasu.
    Znów byłam w lesie. Wróciłam. I nadal żyłam. To dzięki niemu.
    Dziękuję. Kimkolwiek jesteś, Nemezis, dziękuję.
Iara Majere

4 komentarze:

  1. Abra-Cadabra4 maja 2015 16:20

    Miałem przeczucie, że na końcu będzie jednak happy end.^^
    Kolejne opowiadanie ku przestrodze.;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Brr, nie chciałabym przeżyć tego nawet w najgorszym koszmarze :) Cieszę się jednak z tego małego promyka happy endu :)

    OdpowiedzUsuń