Od autorek

Od autorek
Zapraszamy na "Bliźniaczki", postapokaliptyczne opowiadanie o zombie.
Jeśli chcecie dostawać powiadomienia o kolejnych opowieściach, dajcie znać w
komentarzu. Pozdrawiamy i czekamy na Wasze opinie:)

piątek, 10 kwietnia 2015

Deszczowe Wzgórza. Część 3

    Przy śniadaniu nie dowiedziałam się niczego, jednak sam fakt, że ktoś nocami włóczy się po posiadłości na Deszczowych Wzgórzach zaniepokoił Nieznajomego, dlatego też tego dnia szukaliśmy nie tylko pasującego do klucza zamka, ale także tajemniczego gościa. Jak nietrudno się domyślić, nie znaleźliśmy niczego i późnym popołudniem byliśmy zwyczajnie znudzeni. Przemierzanie tajemniczych korytarzy, otwieranie zamkniętych drzwi i szukanie sekretnych komnat może i było fascynujące, ale tylko przez jakiś czas. Po obiedzie dorysowaliśmy kolejną część naszej mapy i postanowiliśmy wybrać się gdzieś poza Deszczowe Wzgórza. Nieznajomy wpadł na pomysł, który nie do końca przypadł mi do gustu, lecz, gdy już go zrealizowaliśmy – pokochałam go.
    - Wolniej, chyba nie chcesz, żebym spadła i skręciła sobie kark, co? - zaśmiałam się, przekrzykując wiatr.
    Zatrzymał konia i zerknął za siebie, sprawdzając, czy faktycznie nadal siedzę w siodle, moja klacz powoli go dogoniła. Nie jeździłam konno, odkąd byłam małą dziewczynką i pamiętałam tylko jeden szlak, jednak Nieznajomy chciał zaryzykować i poszukać własnego. Tym sposobem ścigaliśmy się na wrzosowiskach, konie z gracją przeskakiwały wszystkie skałki i jamy, miękko lądując wśród wrzosów. W pewnym momencie wiatr zerwał mi z głowy słomiany kapelusz i myślałam, że straciłam go na zawsze, bo pofrunął wysoko i zahaczył  jedno z drzew. Wtedy mój towarzysz postanowił zabawić się w wybawcę, zszedł z konia i wspiął się na drzewo równie zwinnie, jak gdyby robił to od zawsze. Usiadł na jednej z gałęzi i zamachał moim kapeluszem.
    - Panie, panowie... i szanowne kucyki, oto jedyna, niepowtarzalna okazja, by nabyć ten oto piękny kapelusz! Jest wykonany z najwyższej jakości słomy suszonej na słońcu na najwyższej górze świata, a potem zaplatany przez ubogie sieroty! Dodatkowo został ozdobiony wstążką noszoną przez samą angielską królową, którą podstępnie okradł złodziej nad złodziejami...
    - Wystarczy! - zaśmiałam się, odgarniając włosy targane przez wiatr. - Oddasz mi go czy przekażesz do muzeum jako dowód twych umiejętności, o złodzieju nad złodziejami?
    Roześmiał się i zeskoczył z drzewa, po czym wykonał ukłon przy użyciu mojego kapelusza. Wyciągnęłam rękę, ale szybko go ode mnie odsunął.
    - Nie tak prędko, droga pani, jeszcze go pani nie kupiła. Miałbym od tak oddać moje trofeum?
    Tak więc mu zapłaciłam. Wytargował ode mnie pięć pączków pani Campbell, gorącą czekoladę oraz to, że podzielę się z nim moim ulubionym kocem, gdy następnym razem będziemy oglądać zachód słońca. Kiedy wreszcie odzyskałam kapelusz, ruszyliśmy z powrotem ku Deszczowym Wzgórzom.
    Właśnie mijaliśmy wysoki na cztery metry żywopłot, kiedy Nieznajomy zatrzymał konia. Zerknęłam na niego zaciekawiona.
    - Co tam jest? - Wskazał żywopłot.
    - Ogród. W każdym razie tak mówił dziadek, nikt tam nie wchodził od lat. Myślę, że brama już dawno zarosła.
    - No proszę, macie nawet własny Tajemniczy Ogród.
    Zaśmiałam się, przytrzymując kapelusz, nim wiatr znów zdołał go porwać.
    - Żadna tajemnica, po prostu pierwsza żona dziadka uważała, że ogród jest niebezpieczny dla dzieci, zamknęła go na klucz, który potem przez lata zaginął. Według rodzinnej legendy moja prapraprababka przychodziła tam na schadzki ze swoim kochankiem. Niestety ona pochodziła ze starego szkockiego klanu, a on był Anglikiem, więc gdy jej ojciec się dowiedział, powiesił młodzieńca na tym wielkim dębie, którego gałęzie wystają poza ogrodzenie. Okazało się, że dziewczyna nosiła pod sercem jego dziecko, urodziła je, a potem odebrała sobie życie z rozpaczy po utraconej miłości. W tym ogrodzie. Przejęty ojciec postanowił wychować wnuka, bo był jedynym, co zostało mu po ukochanej córce.
    Zerknęłam na Nieznajomego, który przyglądał mi się w milczeniu. W końcu potrząsnął głową.
    - Zmyśliłaś to, prawda?
    - Nie, w przeciwieństwie do miejsca pochówku mężów pani Campbell, ta historia jest prawdziwa. Owszem, miała miejsce wiele pokoleń temu i prawda mogła nieco zatrzeć się z fikcją, jednak nie wymyśliłam tego. To było tuż po wojnie jaką Szkocja toczyła o niepodległość, a mimo to wciąż powtarzamy sobie tę historię, więc coś musi w niej być, prawda? Pierwsza żona dziadka też tak uważała, dlatego zamknęła ogród.
    - Wygrałaś – mruknął. - Chciałaś mnie nastraszyć i ci się udało.
    Roześmiałam się i pogłaskałam swoją klacz. Postanowiłam, że opowieść o starym rodzinnym cmentarzu umiejscowionym tuż za wzgórzem zostawię sobie na inny raz. Także tę o duchach nieszczęsnych kochanków, którzy co roku, w rocznicę ich śmierci próbują odnaleźć się w tym ogrodzie. Ale nigdy nie mogą się spotkać, bo jego zabito za dnia, a ona umarła nocą.
    - Nigdy nie byłaś ciekawa, jak to wygląda od środka? - Nieznajomy dotknął żywopłotu.
    - Trochę, ale nigdy nie znalazłam wejścia.
    W odpowiedzi skinął na mnie głową i zawrócił konia. Objechaliśmy ogród z każdej strony, jednak nie udało nam się wypatrzeć nawet zarośniętej bramy. Zamiast tego napotkaliśmy deszcz, który kazał nam skończyć poszukiwania. Odprowadziliśmy konie do ich właściciela, który dla odmiany zaproponował nam parasolki, ale odmówiliśmy, decydując się przebiec drogę do zamku. Wbiegliśmy właśnie na jedno z wzgórz, śmiejąc się, a deszcz wpadał nam za ubranie, kiedy dostrzegłam coś w jednym z okien piętro wyżej niż mój pokój. Ktoś tam był i patrzył wprost na nas. Tylko, że okno nie należało do żadnego ze znanych mi pokoi, a postać nie przypominała żadnego z kuzynów czy wujków.
    - Spójrz tam, też go widzisz? - Wskazałam palcem.
    Nieznajomy powiódł wzrokiem we wskazanym kierunku i zaklął. Chwycił mnie za rękę i razem pobiegliśmy do zamku, jednak w tym czasie tajemniczy gość zniknął. Niemal miałam pewność, że to on był sprawcą nocnych hałasów, nie miałam jednak pewności czy był prawdziwy. Pierwszej nocy sądziłam, że może ze mną jest coś nie tak, może to leki... Następny incydent słyszała i widziała cała rodzina. A teraz ktoś stał w oknie. Pytanie, był człowiekiem czy duchem? Jak wszedł do pokoju, który od lat nie istnieje...?
    Pomyślałam o wrażeniu, że ktoś obserwuje mnie w moim pokoju i ścisnęłam dłoń Nieznajomego. Opowiedziałam mu o wszystkim, a wtedy on posadził mnie na kanapie w salonie, a sam popędził na górę. Wrócił pół godziny później z pustymi rękami. Wciąż ociekał deszczem, więc podałam mu ręcznik.
    - Nic. Nikogo nie znalazłem, żadnych drzwi, ani pokoju, w którym mógłby... Nie podoba mi się to, Emily.
    Tak, mnie też, tym bardziej, że ten ktoś w nocy znalazł drogę do mojego pokoju.
    - Zostanę tu dziś, oczywiście, jeśli nie masz nic przeciwko. Chciałbym sam sprawdzić, na czym polegają te nocne wizyty i hałasy...
    Tak więc został. Podzieliłam się z nim nie tylko ulubionym kocem i pączkami, ale także drugą poduszką. No i łóżkiem.
 
 
    Obudził mnie dźwięk kroków. Podniosłam się powoli, łóżko było puste, rozejrzałam się więc, szukając mojego gościa. Stał przy ścianie i nasłuchiwał. Tej ścianie za którą nie miało prawa nic być. Wstałam powoli, uważając, by łóżko nie trzeszczało i podeszłam do niego. Przyłożył palec do ust, skinęłam głową i oboje zaczęliśmy nasłuchiwać. Kroki, potem stukot jakby coś upadło i znów kroki, tym razem jakby ktoś szybko wchodził na górę.
    - Zostań tu – szepnął mi i wybiegł z pokoju, nim zdołałam coś powiedzieć. Jeśli jednak polował na ducha, zamierzałam przy tym być. Pobiegłam za nim, najpierw mijając tajemniczą ścianę, potem wbiegając po schodach. Mojego towarzysza znalazłam dopiero po kilku minutach błądzenia wśród korytarzy. Grzebał wytrychem w zamku starych drzwi.
    - Są zamknięte od lat.
    - Pokaż mi klucz – wyciągnął rękę. Trochę mnie to zaskoczyło, ale położyłam klucz na jego dłoni. Wsunął go do zamku i spróbował otworzyć, ale nie zadziałało.
    - Mówiłam, te drzwi są zamknięte od wieków. Nie mamy nawet klucza, który by je otwierał, podobno pradziadek zabrał go za sobą do grobu. Chodź, nic tu po nas. Niedługo zacznie świtać.
 
 
    Dziś wzięłam leki. Uczucie rozpadania powróciło, jednak nie było tak silne jak zazwyczaj. Myślę, że spowodował je sen o duchu nawiedzającym Deszczowe Wzgórza. Spędziłam godzinę w łazience i opuściłam ją dopiero, gdy leki zaczęły działać, Nieznajomy siedział pod drzwiami, zerwał się na nogi, gdy tylko je otworzyłam. Spojrzałam w jego oczy i wiedziałam, że zdołam przetrwać i ten dzień.
    Znów próbowaliśmy otworzyć tajemne drzwi, poszukiwanie skarbu zeszło na dalszy plan. Po obiedzie przytłaczające uczucie powróciło. Musiałam zaczerpnąć świeżego powietrza i znów wyszłam na dach. Ponownie stałam tam, a deszcze i wiatr niszczyły zarówno moje ubranie jak i fryzurę. Tym razem jednak nie myślałam o skoku. Wiedziałam, że się nie poddam, za nic. Po prostu postępowałam krok za krokiem, aż odnalazłam to sekretne okno. Kucnęłam, przytrzymując się zadaszenia i zajrzałam do środka. Rzeźbione biurko, kandelabr, fotel i łóżko z baldachimem. Bez wątpienia był tam pokój.
    - Emily? Nie sądzisz, że wejście tu beze mnie to oszustwo?
    Machnęłam ręką.
    -  Przecież nie po to, żeby skakać. Chodź i spójrz na to. Właśnie to okno widzieliśmy, prawda?
    Podszedł i zajrzał mi przez ramię.
    - Mało opuszczony jak na pokój, do którego jedyny klucz spoczywa w grobie twojego pradziada, co?
    Otóż to. Albo urzędował tam bardzo porządny duch, albo gdzieś znajdował się jeszcze jeden klucz. Chciałam go znaleźć. Musiałam to zrobić. Wyprostowałam się, a Nieznajomy odruchowo przytrzymał mnie za ramię. Spojrzałam w jego oczy, z rzęs spływały krople deszczu, podobnie miały się przydługie włosy. On także na mnie patrzył, lecz nie tak jak wcześniej. Nie z troską, lecz... inaczej. Serce zabiło mi szybciej, gdy dotknął mojego policzka.
    Miał miękkie usta, które smakowały mieszanką kawy i czekolady. I, na Boga, doskonale wiedział, co z nimi robić. Pocałunek był delikatny i słodki, lecz nie zabrakło w nim pasji. Nagle cały świat przestał istnieć, byliśmy tylko ja i on. I pocałunek, który sprawiał, że moja krew wrzała, a ja sama, po raz pierwszy od wielu lat poczułam się całkowicie kompletna.
    Mówią, że pocałunek to zderzenie dwóch dusz, które nagle się odnajdują. My byliśmy takimi duszami, dwiema połówkami jednej całości i cały wszechświat dążył ku temu, byśmy znów stanowili całość. A teraz, gdyby nagle nas rozdzielono, nie mogłabym oddychać. Bo on był mną, a ja byłam nim. I wiedziałam, że urodziłam się tylko dla tej chwili. Tylko po to, by go spotkać. Wszystko co wydarzyło się w moim życiu, to dobre i to złe, wszystko było planem wszechświata, który chciał połączyć dwie dusze, które choć rozdzielone stanowiły całość i nie mogły w pełni bez siebie funkcjonować.
    Miałam pewność, że to on jest moim ratunkiem, powodem, by dalej żyć. Że już się nie poddam i pokonam wszystkie przeszkody, może nie będzie łatwo, ale teraz mam siłę, jakiej nigdy w sobie nie czułam. Bo on był moim życiem. Moim oddechem. Moim wszechświatem.
    Deszcz przybrał na sile i zmusił nas do odsunięcia się od siebie. Oddychałam ciężko, a serce biło mi jak szalone. Właśnie wtedy wszechświat chciał, bym zobaczyła budynek. Niewielką altankę stojącą pośrodku ogrodu. Zamkniętego ogrodu. Ścisnęłam ramię Nieznajomego i wskazałam mu miejsce. Uśmiechnął się.
    - Tam nie sprawdzaliśmy. A skoro ktoś ma klucz do tego pokoju, być może istnieje też klucz do ogrodu... Może nawet masz go w kieszeni.
 

    Tym razem poszukaliśmy dokładniej. Nie przeszkadzał nam deszcz, ani to, że brama była gdzieś pośród zarośli. Odsuwaliśmy gałęzie, przycinaliśmy liście, robiliśmy to metodycznie, krok po kroku. I udało nam się, brama była zamknięta na klucz tak, jak opowiadał dziadek. Spojrzeliśmy pod sobie i wyjęłam z kieszeni klucz, kładąc go na dłoni Nieznajomego.
    - Czyń honory.
    - Tak jest, panienko Emily. - Mrugnął i wsunął klucz w zamek. Przekręcił i usłyszeliśmy ciche kliknięcie zapadki.
    Brawo, dziadku, cała rodzina szukała pokoju, a Ty ukryłeś skarb w ogrodzie. Przeklętym ogrodzie Blair MacGregor i jej angielskiego kochanka. Pokręciłam głową i pchnęłam drzwi. Skrzypnęły cicho, ale ustąpiły bez większych problemów. Ogród nie był całkiem martwy, jak można było się tego spodziewać, przy altance rósł krzew róży i widać było, że ktoś o niego dba. Weszliśmy do środka, zamykając za sobą bramę.
    - Altanka? - zapytałam.
    Skinął głową.
    - Tak, myślę, że tam znajdziemy odpowiedź.
    Uśmiechnęłam się. Nie wygląda na kopiec klejnotów, których wszyscy oczekiwali, ale czy ten ogród sam w sobie nie był skarbem? Spojrzałam na stary dąb. Dąb Williama Smitha. Dotknęłam kory, zastanawiając się, czy naprawdę w tym miejscu wydarzyło się tyle złego. Czy ich duchy naprawdę nawiedzały to miejsce, próbując się odnaleźć? Bo byli dwiema połówkami tej samej duszy? Spojrzałam na Nieznajomego, stał przy altance i czekał na mnie. Tak, myślę, że ta historia mogła być prawdziwa. Jak mogłabym istnieć w jakimkolwiek ze światów bez niego? Jak moja dusza mogłaby zaznać spokoju, gdyby była tylko częścią? Teraz rozumiałam, dlaczego Blair nie mogła dłużej żyć bez niego. Dlaczego porzuciła dziecko i wybrała właśnie tę noc, by odebrać sobie życie.
    - W porządku?
    - Tak. Zero duchów. - Podeszłam do niego i wtedy to zobaczyłam. Szkatułkę wsuniętą w zarośla pod ławeczką. Pochyliłam się i sięgnęłam po nią, nie zważając na mokrą trawę, i byłam już cała mokra od deszczu.
    - Myślisz, że to ten słynny skarb? - Pochylił się nade mną. - Ukryty w Ogrodzie kochanków?
    Ogród Kochanków. Podobała mi się ta nazwa, brzmiała o wiele lepiej niż Przeklęty Ogród Blair MacGregor. Przesunęłam dłonią po wieku szkatułki. Czy w środku są klejnoty, które William przyniósł Blair jako podarunek ślubny? Na ślub, który nigdy nie nastąpił? Pokręciłam głową.
    - Otwórz. - Podałam mu szkatułkę, przyjął ją, obejrzał uważnie i uchylił wieko.
    - Emily MacGregor, mogę się mylić, ale to jest chyba sporo warte... - Pokazał mi broszkę w kształcie róży. Róży wykonanej z maleńkich rubinów i szmaragdów. Obok leżał złoty klucz. Spojrzeliśmy po sobie, w końcu Nieznajomy wyjął ze szkatułki broszę i przypiął ją do mojej bluzki. - Myślę, że wiem, które drzwi otwiera ten klucz.
    Tak, ja też wiedziałam. Sekretne okno nieistniejącego pokoju.
    - Chodźmy zatem.
 

    Klucz przekręcił się bez problemu, Nieznajomy pchnął drzwi i wszedł pierwszy, dając mi znak, bym poczekała. Rozejrzał się i dopiero gdy upewnił się, że jest pusto, chwycił mnie za rękę i wciągnął do środka. Pokój był schludny, łóżko świeżo zaścielono, leżał na nim stos książek, podobnie na biurku, na którym stał kandelabr. Fotel ustawiono tak, by siedząc na nim można było patrzeć w zasłonięte teraz okno. Na półkach stały zdjęcia, kilka z nich przedstawiało mnie, moją matkę w otoczeniu sióstr, pierwszą żonę dziadka, a także moją babcię i panią Campbell z czasów, gdy była jeszcze młodą dziewczyną. Nad kominkiem wisiał portret rzekomo przedstawiający lady Blair MacGregor. Sapnęłam, dostrzegając pod nim ulubioną fajkę dziadka.
    Nieznajomy położył mi dłoń na ramieniu i bez słowa wskazał schody. Schody, które mogły prowadzić do pomieszczenia za ścianą mojego pokoju. Ruszyłam przodem, ale mnie powstrzymał. Zeszliśmy ramię w ramię aż do kolejnych drzwi. Nieznajomy pchnął je lekko i stanął przede mną.
    - No wreszcie, myślałem, że naprawdę tu umrę! Z nudów! - Dziadek podniósł się z fotela ustawionego przy jednym wielu regałów z książkami i rozłożył ramiona. - Wiedziałem, że dasz radę Emily. Wiedziałem, że mnie nie zawiedziesz.
    Patrzyłam na Angusa MacGregora, myśląc, że śnię. Ale był tam naprawdę, uśmiechał się do mnie i czekał, aż go uściskam. Poczułam, że po policzkach spływają mi łzy. Wyszłam zza Nieznajomego i rzuciłam się dziadkowi na szyję, nie powstrzymując szlochu. Objął mnie i pogładził po włosach.
    - Moja dzielna dziewczynka, wiedziałem, że dasz radę.
    Oderwałam się od niego na moment, sycąc oczy widokiem człowieka, który mnie wychował i podarował najpiękniejsze z wspomnień.
    - Ale jak? Dlaczego, po co...?
    - Jak to po co? - oburzył się dziadek. - Moja ukochana wnuczka ukrywała się w tym ponurym Londynie, nie odpowiadając na listy i telefony. Marniałaś z dnia na dzień, wiem, bo kontaktowałem się z tą miłą dziewczyną z sąsiedztwa. Rosie, prawda? O wszystkim mnie informowała. Jakim byłbym dziadkiem, gdybym nie zrobił wszystkiego, by ci pomóc? By ściągnąć cię z powrotem do domu?
    Pokręciłam głową To wszystko z mojego powodu? Całe to przedstawienie, testament, klucze... Wszystko dlatego, że dziadek tak bardzo mnie kochał. Znów poczułam pod powiekami łzy.
    - To znaczy, że wszyscy wiedzą...?
    - A skąd! - roześmiał się, wygładzając siwą brodę. - Tylko Sue, cała ta przeklęta rodzinka myśli, że wyciągnąłem nogi i bawię się nimi zza grobu, każąc szukać tych przeklętych drzwi. Tymczasem ja doskonale bawiłem się tutaj! Nie rób takiej miny, skarbie, należało im się, oboje o tym wiemy. Ha!, niech no zobaczę ich miny, gdy zejdziemy razem na kolację!
    Poczucie humoru mojego dziadka było dość specyficzne, ale należało do tych cech, które tak bardzo kochałam. Uściskałam go jeszcze raz.
    - Przepraszam, że nie odpowiadałam. Ja...
    - Wiem, kochanie. Ale od czego są dziadkowie, jeśli nie od tego, by wyciągać ukochane wnuczki z kłopotów? Teraz już będzie dobrze. Mam rację? - Uniósł wzrok ponad moim ramieniem. Odwróciłam się i spojrzałam na Nieznajomego, wydawał się trochę skrępowany, ale także ucieszony. Wyciągnęłam do niego rękę.
    - To mój dziadek, Angus MacGregor.
    - Miło mi poznać, wiele o panu słyszałem. - Uśmiechnął się Nieznajomy i uścisnął dłoń mojego dziadka. - Według opowieści pańskiej wnuczki jest pan wspaniałym człowiekiem. Cieszę się, że jednak pan żyje, choć te nocne eskapady nie były konieczne. Emily opowiadała, że ktoś pobił wazon w korytarzu, rzucając nim o ścianę...
    Dziadek roześmiał się i poklepał go po ramieniu.
    - To wszystko przez to, że ta napuszona Aileen już poczuła się jak u siebie i zaczęła rozstawiać te szkaradztwa po domu. To ją chciałem nastraszyć, nie moją drogą Emily. - Dziadek spojrzał na nas i spoważniał. - Widziałem was z okna i chyba cię lubię, młody człowieku, jednak muszę zapytać, czy twoje zamiary są poważne.
    Nieznajomy zamrugał, zerknął na mnie i się zaczerwienił. Uśmiechnęłam się i ujęłam jego dłoń.
    - Tak, są poważne, proszę pana. Myślę, że Emily jest tą, na którą czekałem...
    Tym razem to ja się zaczerwieniłam. Zerknęłam na niego zdumiona, ale gdy spojrzałam mu w oczy, wiedziałam, że nie potrzebujemy już niczego z wyjątkiem samych siebie.
    - Świetnie. W takim razie pójdę powiedzieć Sue, żeby nakryła dziś do stołu dla wszystkich.
    Dziadek opuścił pokój, pogwizdując, a my zostaliśmy sami. Przez chwilę po prostu staliśmy, patrząc sobie w oczy, w końcu mój ukochany Nieznajomy zaczerpnął głęboki oddech i odezwał się cicho:
    - Emily...
    - Wiem. Ja też. - Uśmiechnęłam się.
    - Więc chyba... czas, byś zapytała mnie o imię.
    - Nie. - Położyłam palec na jego ustach. - Jeszcze nie dziś. Ale pewnego dnia zapytam.

***

    Od dnia, w którym omal nie zjechałam z urwiska minęło pięćdziesiąt lat. Tyle czasu minęło odkąd poznałam mężczyznę, który ocalił mnie w każdym możliwym znaczeniu tego słowa. Mężczyznę, którego pokochałam tak bardzo, że zapragnęłam dla niego żyć. Oświadczył mi się po miesiącu znajomości, rok później byliśmy już szczęśliwym małżeństwem. Zostałam w Deszczowych Wzgórzach razem z dziadkiem i panią Campbell. Tam zamieszkałam z mężem i tam urodziłam nasze dzieci. Niestety nie wszystko toczy się tak, jak byśmy tego chcieli. Rak, z którym wcześniej wygrał, powrócił i choć walczyliśmy z nim z całych sił, tym razem przegraliśmy. Spędziłam z moim ukochanym Nieznajomym dziesięć cudownych lat i urodziłam mu troje dzieci. Przetrwałam. Pozostałam silna, nawet gdy go zabrakło, bo wiedziałam, że tego pragnął. On nauczył mnie walczyć, póki starczy nam sił. Nie poddawać się nawet, gdy przegrywamy. Mimo wszystko myślę, że wygrałam. Miałam dobre życie, które spędziłam z ludźmi, których kocham. Znów zaczęłam tańczyć, otworzyłam własną szkołę baletową. Spędziłam w Deszczowych Wzgórzach całe życie, tu mieszkały moje dzieci i ich wnuki. Bo to był nasz dom i zawsze będzie. Pomimo, a może właśnie dlatego, że ciągle pada tu deszcz.
    - A imię? Jak miał na imię ukochany Nieznajomy?
    Zaśmiałam się i pogłaskałam Olivię po ciemnych lokach.
    - Nie wiesz, jak miał na imię twój dziadek? Dante. Miał na imię Dante.
    - I to dzięki niemu nasz ogród nosi miano Ogrodu Kochanków? - Zapytała Katherine, moja najstarsza wnuczka. Uśmiechnęłam się do niej, a ona odpowiedziała tym samym. Miała uśmiech dziadka.
    - Tak, właśnie dzięki niemu.
    - No ale dlaczego nie wyszłaś za mąż jeszcze raz? Przecież byłaś jeszcze młoda, prawda?
    - Miałam trzydzieści pięć lat, gdy Dante odszedł. Nie byłam stara, ale jedna dusza w dwóch ciałach zdarza się tylko raz. On był mi przeznaczony. Był moją rzeczywistością i moim snem.
    - Też mi przeznaczenie, przecież umarł! - Cody skrzyżował ramiona na piersi. - Więc zostałaś sama.
    - Połówka jednej duszy, jak Blair. Ale nie wybrałaś jej drogi – odezwała się cicho Katherine.
    - Zgadza się, jak Blair, ale ja wiedziałam coś, o czym ona nie miała pojęcia.
    - Co takiego, babciu? - Olivia wdrapała mi się na kolana.
    - Wiedziałam, że mój ukochany Nieznajomy nadal ze mną jest. O tu. - Dotknęłam miejsca, w którym biło moje serce. - I zawsze tu będzie, aż do dnia, gdy znów się odnajdziemy.
    - A Blair i William, myślisz, że oni się odnaleźli?
    - Jestem tego pewna, Cody. Bo dwie połówki duszy zawsze znajdą do siebie drogę. - Uśmiechnęłam się, czując, że z nieba spadają zimne krople deszczu. - A teraz uciekajcie, bo zmokniecie.
    Dzieci poderwały się na nogi i z głośnym piskiem pobiegły w stronę zamku. Spoglądałam za nimi, póki nie zniknęły w środku. Spojrzałam na altankę, w której spędziliśmy z moim ukochanym Nieznajomym tyle pięknych chwil i pogładziłam ławeczkę. Przymknęłam oczy i przez chwilę słuchałam deszczu. Uniosłam głowę, pozwalając by krople spływały po mojej twarzy. Czasem, w deszczowe wieczory, siadałam na tej ławeczce i rozmawiałam z aniołami. I choć nigdy żaden mi nie odpowiedział, wiedziałam, że jeden stale przy mnie jest. Mój ukochany Nieznajomy nigdy nie opuścił mnie tak naprawdę, czułam jego obecność w każdej kropli deszczu, w naszych dzieciach, wnukach, a nawet w murach tego zamku. Dante był złodziejem nad złodziejami, który skradł moje serce. I nie tylko je.
    Wiatr zerwał się nagle i zerwał mi z głowy mój ulubiony słomkowy kapelusz. Uniosłam dłoń i żartobliwie pogroziłam niebu.
    - Znów zebrało ci się na figle, łobuzie? I tak wiem, że w końcu mi go oddasz. - Podniosłam się i po raz ostatni spojrzałam w stronę drzewa, na którym Dante przechwalał się, że skradł mój kapelusz. Niemal dostrzegłam tam ukochaną twarz. Westchnęłam i ruszyłam w stronę domu. - Pogadamy później, mój ukochany Nieznajomy.
 
Iara Majere

4 komentarze:

  1. Fajne zakończenie.:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak zwykle wyczerpująca wypowiedź. ^^

      Usuń
    2. Jak widać, innych nawet na taką nie stać. xD

      Usuń
  2. Nie, nie, nie, foch :( Ale nie no, cieszę się, że przeżył jeszcze 10 lat i byli szczęśliwi z Emily :)

    A dziadek - oj zeszłabym na zawał przy takim dziadku, jak nic! :)

    OdpowiedzUsuń