Od autorek

Od autorek
Zapraszamy na "Bliźniaczki", postapokaliptyczne opowiadanie o zombie.
Jeśli chcecie dostawać powiadomienia o kolejnych opowieściach, dajcie znać w
komentarzu. Pozdrawiamy i czekamy na Wasze opinie:)

poniedziałek, 2 marca 2015

Potępieńczy bal



Część 1

https://cdn2.iconfinder.com/data/icons/4-music-icons/128/2.png








            Orkiestra ustawiła się na scenie. Stroili instrumenty, gdy zaczęli pojawiać się pierwsi goście odziani w przedziwne stroje, jedni kryli się za maskami, inni wręcz przeciwnie, eksponowali swe twarze, co było o wiele upiorniejsze od najstraszniejszej nawet maski. Muzycy nie zwracali na nich najmniejszej uwagi, zbyt pochłonięci grą. Pierwsze nuty rozbrzmiały powoli i cicho, kolejne stawały się coraz odważniejsze, lecz nie przypominały niczego, co można spotkać na klasycznych przyjęciach. Melodia niczym z horroru wypełniła salę, zwracając uwagę tylko niektórych gości. Ci przechadzali się po sali, rozmawiając i rozglądając się wokół. Nie podziwiali jednak swoich strojów, nie robiły na nich najmniejszego wrażenia. Również orkiestra tylko spoglądała na cudaczne maski i pasy skóry ze znudzeniem. Nic nikogo nie dziwiło, nie, kiedy na wynajętą orkiestrę składała się grupka pięciu, odzianych w podniszczone garnitury i peruki, szkieletów. Nie byli niczym nadzwyczajnym, to kogoś innego wypatrywały wszystkie oczy.
            Aurelie zadrżała i objęła się ramionami w obronnym geście. Pełna grozy i przerażenia wpatrywała się w szkieletowych muzyków. Jednak nie to uważała za najgorsze. Była na Potępieńczym balu. Mało tego, sama stała się jedną z nich, potępionych. Co prawda umarła dopiero wczoraj, w przeddzień równonocy. Powitał ją diabeł, który prawie dopadł ją za pierwszym razem. Kazał jej przygotować się i zjawić na balu. A potem... potem miała pójść z nim na wieczność. Prosto do Piekła.
            Dziewczyna rozejrzała się wokoło. Nie widziała żadnej drogi ucieczki, a to, co ujrzała, przeraziło ją jeszcze bardziej. Salę taneczną wypełniali potępieńcy. Wszyscy znacznie dłużej niż ona przebywali w Piekle. Jej uwagę zwróciła kobieta w purpurowo-białej sukni.
            Nie, to nie purpura, uświadomiła sobie Aurelie. To krew plamiła jej białą suknię, spływając z jej czaszki, z na wpół obdartej skóry, jakby właśnie uciekła skalpującym ją Indianom. Jedno oko miała niebieskie, a drugie... drugiego nie było, okazało się pustym oczodołem.
            Dziewczyna pospiesznie odwróciła wzrok i ujrzała mężczyznę odzianego w brązową skórę. Zamrugała, zdając sobie sprawę, że jego ubranie to tak naprawdę ludzka skóra, zdarta z ciemnoskórego człowieka. Noszący ją potępiony najwyraźniej nie miał własnej. Miejscami spod odzienia wystawały bielące się kości.
            Aurelie odwróciła się i zaczęła przeciskać między gośćmi. Czyjaś dłoń chwyciła ją za rękę, cała pokryta była ropiejącymi krostami; dziewczyna wolała nie sprawdzać, jak wygląda reszta ciała. Udało jej się wyrwać, przyspieszyła. Zderzyła się z kelnerem niosącym kieliszki wypełnione białym winem; podniosła głowę, by przeprosić, ale ujrzała jego twarz i głos uwiązł jej w gardle. Szczerzyła się do niej paskudna twarz z rogami i czarnymi zębami, a oddech cuchnął trupem. Tak, Aurelie mogła przysiąc, że właśnie taki zapach wyczuła. Tłumiąc okrzyk, wyminęła kelnera i ruszyła dalej. Uciekaj, mówił jej instynkt samozachowawczy. Uciekaj jak najdalej stąd, uciekaj... uciekaj...
            - Twój pierwszy bal? - usłyszała za sobą miły, kobiecy głos. Obejrzała się z trwogą. Zagadnęła do niej ładna, młoda dziewczyna. Uśmiechnęła się życzliwie do Aurelie. - Początki zawsze są trudne. Może się napijesz? - Podała jej kieliszek z czerwonym winem. Aurelie zawahała się, ale poczuła nagłą suchość w ustach. Upiła łyk i już miała podziękować kobiecie za życzliwość, gdy... dostrzegła, że z kieliszka wyłazi czarna larwa. Za nią następna... Upuściła kielich i spojrzała z przerażeniem na ową życzliwą dziewczynę, która śmiała się głośno. Jej twarz nagle zrobiła się szara i pomarszczona, niczym u stulatki. Aurelie przyłożyła dłoń do ust, ledwo powstrzymując wymioty i odwróciła się, ruszając dalej.
            Nie ubiegła daleko. Ktoś chwycił ją za rękę i gwałtownie do siebie przyciągnął.
            - Tu jesteś. Wszędzie cię szukałem. - Szarpnął ją za rękę jak szmacianą kukłę, wyprowadzając na środek sali. - Dziś zatańczysz ze mną pierwszy taniec, świeżynko.
            Aurelie zadrżała, patrząc na gospodarza balu, Belzebuba. Po raz pierwszy zetknęła się z nim rok temu, gdy próbowała popełnić samobójstwo. Przyszedł po nią, ciesząc się ohydnie, że oto będzie jego po wieki. Nieco wyższy od niej, potwornie brzydki, z przerażającymi czarnymi kołtunami na głowie, obecnie przylizanymi czymś dziwnym, co z pewnością nie było żelem do włosów. Małe oczy, świdrujące ją na wylot i ten okropny zapach siarki, przypominający zgniłe jaja.
            Belzebub odwrócił ją do siebie tyłem i wskazał na, wiszące na ścianie, duże lustro w oprawach z brązu, w którym odbijali się potępieńcy. Ujrzała siebie, przerażoną dziewczynę w złocistej sukni, rudych włosach starannie upiętych w gęsty kok, o nienagannym makijażu i naszyjniku z maleńkich szafirów na szyi.
            - Pasujemy do siebie idealnie, świeżynko – stwierdził Belzebub, szczerząc zęby. Aurelie ogarnęły mdłości, pochyliła głowę. - Witajcie na Potępieńczym balu! - zawołał. Odpowiedziało mu potworne wycie owych potępionych. - Przyjęcie czas rozpocząć!
            Szkieletowa orkiestra zagrała głośniej i energiczniej. Aurelie została porwana do tańca przez diabła. Za życia uwielbiała taniec, więc bez trudu dotrzymała mu kroku, starając się nie myśleć o nieprzyjemnym zapachu Belzebuba i strachu, jaki diabeł w niej wzbudzał.
            Dziewczyna wiedziała, że to koniec. Nigdy się stąd nie wydostanie. Gdy skończy się bal, pójdzie do Piekła. Zostanie własnością diabła. Tylko dlatego, że rok temu popełniła straszliwy błąd, a teraz... najwyraźniej zapomniała zapiąć pasy i zginęła w wypadku samochodowym. Tym razem nikt jej nie uratował, jak stało się to wtedy. Nikt nie zdążył jej reanimować, przywrócić do życia.
            Jak to jest, że samobójców ratują, a jak ktoś ma wypadek, to umiera?, myślała Aurelie. Absolutnie bez sensu, podobnie jak to, że kościotrup może grać na trąbce. Zerknęła na upiorną orkiestrę, dochodząc do wniosku, że w Piekle nawet biologia i fizyka tracą na znaczeniu.
            Z każdym krokiem w jej umysł wkradała się rezygnacja. To koniec. Za rok będzie wyglądać jak wszyscy. Z pustym wzrokiem – albo w ogóle bez oczu, z obdartą, przypaloną lub pociętą skórą, może z wyłażącymi z niej robalami, bez uczuć, bez nadziei, bez niczego...
            Wtem pojawiło się coś, czego chwyciły się resztki nadziei dziewczyny. Wśród potępionych gwałtownie przedzierał się mężczyzna. Człowiek, który ją wtedy uratował. Którego pokochała całym sercem. Dla którego zgodziła się nadal żyć.
            A teraz przybył jej na ratunek, na Potępieńczy bal.
            Przedzierał się przez tłum, ukrywając twarz za wenecką maską. Czyjaś przegniła dłoń otarła się o jego ramię, strzepnął ją z odrazą. Nie miał wiele czasu, bal trwał od zmierzchu do świtu i tylko w tym czasie przejście między światami było otwarte. W noc Samhain. On jednak nie mógł czekać do wschodu słońca. Nie chciał być w tym przeklętym miejscu, gdy zegar zabije po trzykroć. W czasie, gdy dzieją się najstraszniejsze rzeczy, a zło rośnie w siłę. Wiedział, że jego szanse zmaleją, gdy wybije Godzina Diabła.
            Odepchnął rozklekotany szkielet, który stanął mu na drodze. W przedsionku Piekła nie było miejsca na delikatność i współczucie. Jeśli nie chciał zwrócić na siebie uwagi, musiał stać się jednym z nich, zepsutym do szpiku kości. Ubrany w maskę i wielobarwny frak ubrudzony krwią nie wyróżniał się z tłumu, a to właśnie pragnął osiągnąć. Umarli nie lubili żywych.
            Muzyka rozbrzmiewała, raniąc mu uszy, hipnotyzując go. Wiedział, że nie wolno mu jej słuchać, że musi skupić się na czymś innym, na wszystkim tylko nie na melodii. Musiał myśleć o niej. Czy Aurelie słuchała właśnie tej upiornej melodii? Stała gdzieś w tłumie, przerażona i bezradna?
            Skrzypce załkały rozdzierająco, mężczyzna mimowolnie spojrzał na scenę. Jeden ze szkieletów zamiast smyczka używał własnej kości. Uśmiechnął się ponuro, odwracając wzrok. Napotkał spojrzenie pięknej kobiety w czerwieni. Długa suknia przylegała do jej ciała, a czarne włosy opadały na piersi. Dopiero po chwili zrozumiał, dlaczego czesała się w ten sposób. Próbowała zakryć wielką szramę na szyi, z której wciąż sączyła się krew. Pokłonił się jej z dworską galanterią, na co krwawa dama zachichotała i odwróciła się do stojącej za nią blondynki. Jej widok przyprawił go o dreszcz. Miała piękną, rumianą twarz, ale jej ciało... Jej ciało było nagie i na wpółzgniłe. Odwrócił wzrok.
            Co czuła Aurelie?
            - Belzebub dostał w swoje ręce prawdziwą perełkę – usłyszał głos po swojej lewej.
            Zerknął przez ramię, udając, że się rozgląda. Mężczyzna o szarej, niezdrowej cerze z wielkimi rogami tworzącymi ostre spirale rozmawiał z małym, czerwonoskórym diabłem o kozich różkach. Za nim podrygiwał wesoło cienki ogonek.
            - Nie dziwię się, że tak bardzo jej pragnął – odparł diabełek.
            Alan podążył za ich wzrokiem. Wirowała w tańcu u boku paskudnego diabła, zapewne Belzebuba. Mężczyzna musiał przyznać małemu diabłu rację. On również nie był zaskoczony, że Aurelie zwróciła na siebie uwagę gospodarza balu. Była piękna, wszystko w niej stanowiło ideał. Piękne rude włosy, duże sarnie oczy i twarz anioła. Opromieniała każde miejsce, w którym się pojawiła, ale tutaj nie pasowała. Zbyt delikatna i łagodna na piekielną otchłań. Jeden jedyny błąd, który popełniła rok wcześniej, sprawił, że miała płacić za niego przez wieczność. Wiedział, że to ją zniszczy.
            - Nie oddam mu cię, Aurelie – szepnął, zaciskając pieści. Widział przerażenie w jej oczach, zagubienie i rozpacz.
            Poddała się. Nie widział jej tak zrezygnowanej od czasu, gdy próbowała podciąć sobie żyły. Jakby świat nagle zatrzasnął się wokół niej, tworząc odrażającą klatkę. Wolałby, żeby płakała. Niech krzyczy i okłada wszystkich pięściami, jak jego, gdy przywrócił jej oddech.
            Bądź wściekła, aniele, myślał, obserwując jej taniec. Walcz, okaż jakieś emocje, ale nie patrz w dal takim pustym wzrokiem, jakby cię tam nie było. Naprawdę była tak słaba, że wystarczyło kilka minut tutaj, by straciła nadzieję?
            Jakby słyszała jego myśli, podniosła wzrok i spojrzała prosto w jego oczy. Drgnęła zaskoczona, co powiedziało mu, że go rozpoznała. Posłał jej łagodny, uspokajający uśmiech. Wyciągnę cię stąd, mówił jej bezgłośnie.
            Choćby miał doprowadzić do rebelii w Piekle, wyrwie ją z ramion Belzebuba.
            - Piękna, prawda? - zagadnął go ktoś. Spojrzał na natręta z irytacją.
            Wysoki czarnowłosy mężczyzna patrzył na niego z rozbawieniem. Jego oczy lśniły czerwienią, odciągając uwagę od reszty twarzy. Trzymał dłonie w kieszeniach białych spodni. Czystych, co nie umknęło uwadze Alana.
            - Owszem. Nowa, co?
            Mężczyzna zachichotał. Spojrzał na tańczącą parę z leniwym uśmiechem.
            - Zjawiła się wczoraj, jeszcze nie dotarło do niej, gdzie jest. Podobno cały czas płakała, wzywając imię jakiegoś mężczyzny.
            Alan drgnął. Wołała go? Miała nadzieję, że po nią przyjdzie?
            - Głupia – skomentował na głos. - Tak jakby jakikolwiek mężczyzna mógł jej teraz pomóc.
            Jego towarzysz znów zachichotał, cierpienie dziewczyny najwyraźniej sprawiało mu niemałą frajdę. Kim był, wyglądał zbyt dobrze na potępionego, zatem kolejny diabeł?
            Aurelie wirowała w tańcu, raz po raz zerkając w jego stronę. Zbladła, kiedy dostrzegła jego towarzysza. Poznali się już?
            - Kobiece serduszka mają w sobie wiele wiary. To jest najpiękniejsze w tym wszystkim. Patrzeć jak z dnia na dzień ją tracą... - Czerwonooki uśmiechnął się szerzej. - Zainteresowała cię.
            Alan wzruszył ramionami.
            - Interesują mnie piękne kobiety.
            Mężczyzna parsknął lekceważąco.
            - Zatem spiesz się, bo za rok już nic nie zostanie z jej piękna. Tym bardziej, że trafiła do Belzebuba.
            Miał rację, Alan musiał się pospieszyć, jeśli chciał ocalić to, co najpiękniejsze w Aurelie. Musiał wydostać ją, nim straci pasję i uczucia. Może uda mu się wykorzystać rozmownego towarzysza. Zaklął szpetnie, kiedy wpadła na niego postać o twarzy spalonej przez kwas. Nie potrafił stwierdzić, czy to kobieta, czy mężczyzna, ciało było na to zbyt zniszczone. Odepchnął natręta, dbając o to, by wyglądać przy tym groźnie i brutalnie. Nieszczęsny potępieniec pisnął cicho i czym prędzej schował się w tłumie. Czerwonooki diabeł wybuchnął śmiechem.
            Wciąż tańczyła w ramionach Belzebuba, ale już o tym nie myślała. Jej Alan był tak blisko... tylko... jak zamierza ją stąd wydostać? A jeśli mu się nie uda i on także zostanie wtrącony do Piekła...?!
            Przestań, zganiła się za ponure myśli. Musiała z nim porozmawiać, dowiedzieć się, jaki ma plan. Ukradkiem zerkała w jego stronę. Gdy ujrzała, z kim rozmawia, zadrżała. Doskonale znała tego diabła. Dziś rano, gdy Belzebub kazał jej przygotować się na bal, ciągnięto ją przez długi korytarz, w którym jakiś człowiek wrzeszczał wniebogłosy. Nad nim pochylał się ów diabeł, który przerwał torturę tylko na moment, by na nią spojrzeć. Uśmiechnął się i ukłonił elegancko, zupełnie jakby spotkali się na wieczorku towarzyskim, a on nie miał rękawiczek pobrudzonych krwią. Zupełnie, jakby za jego plecami nie jęczał przerażony potępieniec, a obok niego nie leżało pięć palców. Samych palców, gdyż dłoń wciąż jeszcze trzymała się ciała.
            - Witaj, ślicznotko. Szkoda, że należysz już do Belzebuba, wielka szkoda... - Uśmiechnął się, a oczy błysnęły przerażającą czerwienią.
            Poznała go teraz bez problemu. Myśl, że Alan mógłby wpaść w jego ręce, popchnęła ją do działania. Gdy kościotrupia orkiestra przestała grać, wstrzymała oddech i odważnie spojrzała na Belzebuba.
            - Muszę odpocząć – powiedziała stanowczo. Diabeł spojrzał na nią, niezmiernie zdziwiony, że dziewczyna w ogóle ma śmiałość czegokolwiek żądać, ale chwilę później zainteresował go nagły tłok z prawej strony sali. Jakiś półnagi człowiek o skórze pokrytej czarnymi strupami właśnie wdał się w bójkę z przeraźliwie rozczochraną postacią, której ubranie składało się z czarnych włosów. Najprawdopodobniej własnych, ale co do tego Aurelie nie miała pewności.
            Uwolniona z ramion diabła, ruszyła w stronę Alana. Jednak on zniknął jej z oczu. Wcisnęła się w tłum, starając się nie zwracać uwagi na potępieńców. Wszyscy szli w stronę walczących, których Belzebub skutecznie rozdzielił. Uczynił to w całkiem specyficzny sposób, najzwyczajniej w świecie ich podpalił. Wyjące żywe pochodnie pobiegły do drzwi, szukając wody, a kilku pechowców, których potrącili po drodze, próbowało usilnie zgasić zagubione resztki płomieni.
            Aurelie, podtrzymując suknię, by się o nią nie potknąć lub o coś (bądź kogoś) nie zaczepić, pomknęła w stronę, gdzie po raz ostatni widziała Alana. Wiedziała, że jeśli Belzebub po nią wróci, trudno będzie ponownie jej się wymknąć. Gdy postać ukochanego mignęła jej w oddali, przyspieszyła, po drodze potrącając jakąś staruszkę, której wypadło oko. Kobiecina rzuciła się go szukać, a dziewczyna, rzucając w jej stronę krótkie przepraszam, pobiegła dalej.
            Była już tak blisko. Musiała go znaleźć, z pewnością także jej szuka. Zrobiła krok do przodu i wpadła w czyjeś ramiona. Uniosła lekko głowę i zadrżała.
            Wpatrywały się w nią błyszczące, czerwone oczy diabła.
            - Witaj, złotko – Azazel uśmiechnął się do przerażonej dziewczyny. - To uroczo, że postanowiłaś wtulić się akurat w moje ramiona.
            Zacisnął mocniej dłonie na jej ramionach, gdy próbowała się wyrwać. Wpatrywał się w nią hipnotyzującym spojrzeniem czerwonych oczu, wciąż uśmiechając się drwiąco. Jakie to zabawne, że próbowała mu uciec. Jak myszka, która wpadła do kociej miski i ze wszystkich sił stara się z niej wydostać, pomimo, iż kot już pochylił się nad nią i otworzył pyszczek.
            Korciło go, by trochę się z nią pobawić. Pozwolić, by sądziła, że ma jakieś szanse. Uwielbiał niszczyć nadzieję, widzieć, jak umiera w oczach ofiary. Przyciągnął ją bliżej i objął ramieniem.
            - Jak ci na imię, mała myszko?
            Nim zdołała odpowiedzieć, gwizdnął przez zęby, unosząc wzrok i napotykając idącego w ich stronę Belzebuba. Miał niezadowoloną minę i spojrzenie, które mogłoby zabijać, gdyby nie fakt, że otaczający ich ludzie już byli martwi. Azazel wyszczerzył zęby, dostrzegając odświętny strój starego przyjaciela. Sam sprezentował mu pokryty brązowym futrem surdut z którego wystawał długi, łysy ogon zakończony kępką sierści przypominającej swym wyglądem szczotkę.
            - Chyba się za tobą stęsknił, mała myszko – westchnął teatralnie.
            Gdy spłoszona dziewczyna obejrzała się przez ramię, jego oczy błysnęły wesoło. Na twarzy diabła pojawił się pełen zadowolenia uśmiech, kiedy drobne kobiece ciało wtuliło się w jego ramiona. Zamruczał, przesuwając dłoń na jej plecy.
            - Wiedziałem, że twój gust nie może być aż tak zły, mała myszko. Trzymaj się mnie, skarbie, a może nawet pozwolę ci zachować tę piękną buzię. - Pochylił się do jej ucha i ściszył głos do szeptu. - Zatańcz ze mną, myszko.
            Chwycił dziewczynę w pasie i uniósł, obracając się z nią w takt muzyki. Mijając Belzebuba, niby przypadkiem nadepnął mu na stopę. Uśmiechnął się, słysząc gniewne syknięcie, ale nie zatrzymał się, wołając tylko głośno:
            - To było niechcący, Bubuś!
            Upuścił dziewczynę na parkiet składający się z ciasno ułożonych kości, czego wcześniej nie zauważyła. Prowadził ją w żywiołowym, szalonym tańcu, za którym ledwie nadążała, i uśmiechał się przy tym jak szaleniec. Obrócił ją w piruecie i przyspieszył, delektując się przerażeniem narastającym w jej spojrzeniu.
            - Twoje imię, mała myszko – przypomniał.
            - A-Aurelie – wysapała, nie mogąc oprzeć się hipnotyzującemu spojrzeniu jego oczu, a jednocześnie z trudem łapiąc oddech.
            - Cudownie, ale Myszka bardziej mi się podoba. Mała, ruda myszka. - Zaśmiał się, jakby powiedział dobry żart i nieco brutalnie szarpnął ją w górę.
            Gdy opadała, czyjeś dłonie chwyciły ją w pasie i odciągnęły od czerwonookiego diabła.
            - Odbijany – rozległ się głos tuż nad jej uchem, akurat w chwili, kiedy zaczęła bać się, że ten taniec ją zabije. Znowu.
            Azazel spojrzał na czarnowłosego młodzieńca z przekąsem, ale skinął głową, pozwalając, by uwolnił dziewczynę z jego objęć.
            - Jakżeby inaczej, wszak nie oderwałeś od niej wzroku ani na chwilę. - Skłonił się z książęcą gracją, nie spuszczając oczu z twarzy Alana. Nagle uśmiechnął się i spojrzał na wielki zegar w głównej części sali. - Tik tak.
            Odwrócił się i zniknął w tłumie, pozostawiając rozdygotaną dziewczynę w ramionach ukochanego. Alan przycisnął ją do siebie i musnął ustami jej czoło.
            - Wynosimy się stąd, mój aniele.
            Chwycił jej dłoń i uśmiechnął się, chcąc dodać Aurelie odwagi.
            - Trzymaj się blisko mnie i nie odwracaj, dobrze?
            Skinęła głową, a wtedy pociągnął ją w tłum roztańczonych potworów. Przepychał się, torując im drogę i nie zważając na to, kogo właśnie odpycha, ani gdzie ów ktoś ląduje. Przyspieszył, gdy tylko mieli dość miejsca, by biec. Aurelie kurczowo ściskała jego dłoń, biegnąc za nim, jakby bała się, że ją puści i zostanie wessana w wir tańczących umarłych.
            Ścisnął jej dłoń mocniej, wyminął kobietę w podartej sukni ślubnej, nie zwracając uwagi na jej puste oczodoły i szpony zastępujące utracone kiedyś dłonie. Obcasy Aurelie głośno stukały o podłogę, w jakiś dziwny sposób przypominając mu o uderzeniach zegara. Pobiegli jeszcze szybciej.
            Adrenalina dodawała dziewczynie sił. Pierwszy raz od czasu śmierci poczuła, że jest dla niej ratunek. Przecież Alan nie przybył tu na darmo, pomyślała. Na pewno uda nam się uciec. Trzymając go za rękę, czuła się, jakby mogła wszystko. Byli razem i nikt już ich nie rozdzieli.
            Pamiętała moment, gdy otworzyła oczy i ujrzała jego twarz. Na początku była tak przerażona, że nadal próbowała się bronić, ale jego spokojny, ciepły głos szybko ją uspokoił. Alan uratował ją, ocalił przed Piekłem, mimo że zaledwie cienka nić dzieliła ją od śmierci. A przecież tego właśnie chciała. Umrzeć. Sądziła, że to przyniesie jej ulgę, że po śmierci nie ma już nic. Jakże się myliła.
            Po śmierci czekało na nią Piekło. Miejsce, przekraczające jej najmroczniejsze koszmary i diabeł, tak ohydny, że sama jego obecność gasiła w niej wszelką nadzieję. Po przebudzeniu nadal pamiętała Belzebuba, ale Alan uspokoił ją i przekonał, że był to jedynie zły sen, wywołany chwilowym ustaniem akcji jej serca. A jednak się mylił, to była prawda. Najlepszym dowodem było to, że teraz trafiła tu po raz kolejny. I znowu Alan przybył jej z pomocą. Spojrzała na niego z uczuciem. Wiedziała, że ją kochał, ale jak bardzo trzeba kogoś kochać, by ruszyć na ratunek do samego Piekła...?
            Dotarli do drzwi, które okazały się zamknięte. Podobnie z drugimi i trzecimi. Alan zaklął pod nosem, rozglądając się za innym wyjściem. Sala balowa nie miała okien, więc pozostały ostatnie drzwi – te po drugiej stronie sali. Najszybciej było przebiec między tańczącymi, ale wtedy Belzebub miałby ich jak na dłoni. Bezpieczniej więc było obejść salę dookoła.
            - Przejdziemy środkiem – zadecydował chłopak. Aurelie zawahała się.
            - Nie damy rady... - szepnęła, czując, jak ogarnia ją panika.
            - Mamy niewiele czasu. Spójrz, ile osób tańczy, nie zauważą nas. Ufasz mi, mój aniele? - Spojrzał na nią ciepło, czule dotykając policzka. Skinęła głową.
            - Oczywiście. - Podała mu rękę i ruszyli w tłum tańczących potępieńców. Aurelie skupiła się na biegu, starając się nie zwracać uwagi na tancerzy. Udało im się przebrnąć przez środek sali i byli już blisko drzwi, gdy dziewczyna poczuła, że ktoś łapie ją za ramię. Zacisnęła mocniej palce na dłoni ukochanego, który zatrzymał się zaskoczony. Zmarszczył brwi, wpatrując się w paskudnego diabła, który chciał odebrać mu ukochaną.
            - Próbujesz wykraść mi moją świeżynkę? - zagrzmiał Belzebub. Muzyka ucichła, potępieńcy przestali tańczyć. Wszystkie oczy skierowały się na Alana, który wciąż trzymał Aurelie za rękę. Diabeł szarpnął dziewczyną w swoją stronę, a dłonie zakochanych zostały brutalnie rozdzielone.
            Potępieńcy otoczyli ich kręgiem, z zaciekawieniem spoglądając na jedynego z nich, który ośmielił się okraść samego Belzebuba.

cdn...
Iara Majere & Natalia Iubaris

6 komentarzy:

  1. Abra-Cadabra2 marca 2015 20:47

    Skoro jest to opowieść w dwóch częściach, to przeczytam ją jako całość za tydzień, co by z niedokończoną historią nie pozostać.^^
    Pozdro!:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeknij chociaż, żem ładny szablon zrobiła.:p

      Usuń
    2. Abra-Cadabra2 marca 2015 22:23

      Jest taki... zielony.;) Ale kapturka już nie ma, więc taki całkiem ładny być nie może. xD

      Usuń
  2. Kurczę, w takim momencie zakończyć, mogłam też doczytać za dwa dni całość ;)
    Ale przyznam, że całość czyta się super, i na tyle mrocznie, że cieszę się, że czytałam teraz a nie o północy :)
    Ciekawe czy uciekną :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O północy jeszcze nic, gorzej, gdybyś czytała w godzinę diabła^^

      Usuń
  3. Aż do takiej pory nie przesiaduję na szczęście :D

    OdpowiedzUsuń