Część 1
Orkiestra ustawiła się na scenie. Stroili instrumenty, gdy zaczęli pojawiać się pierwsi goście odziani w przedziwne stroje, jedni kryli się za maskami, inni wręcz przeciwnie, eksponowali swe twarze, co było o wiele upiorniejsze od najstraszniejszej nawet maski. Muzycy nie zwracali na nich najmniejszej uwagi, zbyt pochłonięci grą. Pierwsze nuty rozbrzmiały powoli i cicho, kolejne stawały się coraz odważniejsze, lecz nie przypominały niczego, co można spotkać na klasycznych przyjęciach. Melodia niczym z horroru wypełniła salę, zwracając uwagę tylko niektórych gości. Ci przechadzali się po sali, rozmawiając i rozglądając się wokół. Nie podziwiali jednak swoich strojów, nie robiły na nich najmniejszego wrażenia. Również orkiestra tylko spoglądała na cudaczne maski i pasy skóry ze znudzeniem. Nic nikogo nie dziwiło, nie, kiedy na wynajętą orkiestrę składała się grupka pięciu, odzianych w podniszczone garnitury i peruki, szkieletów. Nie byli niczym nadzwyczajnym, to kogoś innego wypatrywały wszystkie oczy.
Aurelie
zadrżała i objęła się ramionami w obronnym geście. Pełna grozy i przerażenia
wpatrywała się w szkieletowych muzyków. Jednak nie to uważała za najgorsze.
Była na Potępieńczym balu. Mało tego, sama stała się jedną z nich, potępionych.
Co prawda umarła dopiero wczoraj, w przeddzień równonocy. Powitał ją diabeł,
który prawie dopadł ją za pierwszym razem. Kazał jej przygotować się i zjawić
na balu. A potem... potem miała pójść z nim na wieczność. Prosto do Piekła.
Dziewczyna
rozejrzała się wokoło. Nie widziała żadnej drogi ucieczki, a to, co ujrzała,
przeraziło ją jeszcze bardziej. Salę taneczną wypełniali potępieńcy. Wszyscy
znacznie dłużej niż ona przebywali w Piekle. Jej uwagę zwróciła kobieta w
purpurowo-białej sukni.
Nie,
to nie purpura, uświadomiła sobie Aurelie. To krew plamiła jej białą suknię,
spływając z jej czaszki, z na wpół obdartej skóry, jakby właśnie uciekła
skalpującym ją Indianom. Jedno oko miała niebieskie, a drugie... drugiego nie
było, okazało się pustym oczodołem.
Dziewczyna
pospiesznie odwróciła wzrok i ujrzała mężczyznę odzianego w brązową skórę.
Zamrugała, zdając sobie sprawę, że jego ubranie to tak naprawdę ludzka skóra,
zdarta z ciemnoskórego człowieka. Noszący ją potępiony najwyraźniej nie miał
własnej. Miejscami spod odzienia wystawały bielące się kości.
Aurelie
odwróciła się i zaczęła przeciskać między gośćmi. Czyjaś dłoń chwyciła ją za
rękę, cała pokryta była ropiejącymi krostami; dziewczyna wolała nie sprawdzać,
jak wygląda reszta ciała. Udało jej się wyrwać, przyspieszyła. Zderzyła się z
kelnerem niosącym kieliszki wypełnione białym winem; podniosła głowę, by
przeprosić, ale ujrzała jego twarz i głos uwiązł jej w gardle. Szczerzyła się
do niej paskudna twarz z rogami i czarnymi zębami, a oddech cuchnął trupem.
Tak, Aurelie mogła przysiąc, że właśnie taki zapach wyczuła. Tłumiąc okrzyk,
wyminęła kelnera i ruszyła dalej. Uciekaj, mówił jej instynkt samozachowawczy.
Uciekaj jak najdalej stąd, uciekaj... uciekaj...
-
Twój pierwszy bal? - usłyszała za sobą miły, kobiecy głos. Obejrzała się z
trwogą. Zagadnęła do niej ładna, młoda dziewczyna. Uśmiechnęła się życzliwie do
Aurelie. - Początki zawsze są trudne. Może się napijesz? - Podała jej kieliszek
z czerwonym winem. Aurelie zawahała się, ale poczuła nagłą suchość w ustach.
Upiła łyk i już miała podziękować kobiecie za życzliwość, gdy... dostrzegła, że
z kieliszka wyłazi czarna larwa. Za nią następna... Upuściła kielich i
spojrzała z przerażeniem na ową życzliwą dziewczynę, która śmiała się głośno.
Jej twarz nagle zrobiła się szara i pomarszczona, niczym u stulatki. Aurelie
przyłożyła dłoń do ust, ledwo powstrzymując wymioty i odwróciła się, ruszając
dalej.
Nie
ubiegła daleko. Ktoś chwycił ją za rękę i gwałtownie do siebie przyciągnął.
-
Tu jesteś. Wszędzie cię szukałem. - Szarpnął ją za rękę jak szmacianą kukłę,
wyprowadzając na środek sali. - Dziś zatańczysz ze mną pierwszy taniec,
świeżynko.
Aurelie
zadrżała, patrząc na gospodarza balu, Belzebuba. Po raz pierwszy zetknęła się z
nim rok temu, gdy próbowała popełnić samobójstwo. Przyszedł po nią, ciesząc się
ohydnie, że oto będzie jego po wieki. Nieco wyższy od niej, potwornie brzydki,
z przerażającymi czarnymi kołtunami na głowie, obecnie przylizanymi czymś
dziwnym, co z pewnością nie było żelem do włosów. Małe oczy, świdrujące ją na
wylot i ten okropny zapach siarki, przypominający zgniłe jaja.
Belzebub
odwrócił ją do siebie tyłem i wskazał na, wiszące na ścianie, duże lustro w
oprawach z brązu, w którym odbijali się potępieńcy. Ujrzała siebie, przerażoną
dziewczynę w złocistej sukni, rudych włosach starannie upiętych w gęsty kok, o
nienagannym makijażu i naszyjniku z maleńkich szafirów na szyi.
-
Pasujemy do siebie idealnie, świeżynko – stwierdził Belzebub, szczerząc zęby.
Aurelie ogarnęły mdłości, pochyliła głowę. - Witajcie na Potępieńczym balu! -
zawołał. Odpowiedziało mu potworne wycie owych potępionych. - Przyjęcie czas
rozpocząć!
Szkieletowa
orkiestra zagrała głośniej i energiczniej. Aurelie została porwana do tańca
przez diabła. Za życia uwielbiała taniec, więc bez trudu dotrzymała mu kroku,
starając się nie myśleć o nieprzyjemnym zapachu Belzebuba i strachu, jaki
diabeł w niej wzbudzał.
Dziewczyna
wiedziała, że to koniec. Nigdy się stąd nie wydostanie. Gdy skończy się bal,
pójdzie do Piekła. Zostanie własnością diabła. Tylko dlatego, że rok temu
popełniła straszliwy błąd, a teraz... najwyraźniej zapomniała zapiąć pasy i
zginęła w wypadku samochodowym. Tym razem nikt jej nie uratował, jak stało się
to wtedy. Nikt nie zdążył jej reanimować, przywrócić do życia.
Jak
to jest, że samobójców ratują, a jak ktoś ma wypadek, to umiera?, myślała
Aurelie. Absolutnie bez sensu, podobnie jak to, że kościotrup może grać na
trąbce. Zerknęła na upiorną orkiestrę, dochodząc do wniosku, że w Piekle nawet
biologia i fizyka tracą na znaczeniu.
Z
każdym krokiem w jej umysł wkradała się rezygnacja. To koniec. Za rok będzie
wyglądać jak wszyscy. Z pustym wzrokiem – albo w ogóle bez oczu, z obdartą,
przypaloną lub pociętą skórą, może z wyłażącymi z niej robalami, bez uczuć, bez
nadziei, bez niczego...
Wtem
pojawiło się coś, czego chwyciły się resztki nadziei dziewczyny. Wśród
potępionych gwałtownie przedzierał się mężczyzna. Człowiek, który ją wtedy
uratował. Którego pokochała całym sercem. Dla którego zgodziła się nadal żyć.
A teraz przybył jej na ratunek, na
Potępieńczy bal.
Przedzierał
się przez tłum, ukrywając twarz za wenecką maską. Czyjaś przegniła dłoń otarła
się o jego ramię, strzepnął ją z odrazą. Nie miał wiele czasu, bal trwał od
zmierzchu do świtu i tylko w tym czasie przejście między światami było otwarte.
W noc Samhain. On jednak nie mógł czekać do wschodu słońca. Nie chciał być w
tym przeklętym miejscu, gdy zegar zabije po trzykroć. W czasie, gdy dzieją się
najstraszniejsze rzeczy, a zło rośnie w siłę. Wiedział, że jego szanse zmaleją,
gdy wybije Godzina Diabła.
Odepchnął
rozklekotany szkielet, który stanął mu na drodze. W przedsionku Piekła nie było
miejsca na delikatność i współczucie. Jeśli nie chciał zwrócić na siebie uwagi,
musiał stać się jednym z nich, zepsutym do szpiku kości. Ubrany w maskę i
wielobarwny frak ubrudzony krwią nie wyróżniał się z tłumu, a to właśnie
pragnął osiągnąć. Umarli nie lubili żywych.
Muzyka
rozbrzmiewała, raniąc mu uszy, hipnotyzując go. Wiedział, że nie wolno mu jej
słuchać, że musi skupić się na czymś innym, na wszystkim tylko nie na melodii.
Musiał myśleć o niej. Czy Aurelie słuchała właśnie tej upiornej melodii? Stała
gdzieś w tłumie, przerażona i bezradna?
Skrzypce
załkały rozdzierająco, mężczyzna mimowolnie spojrzał na scenę. Jeden ze
szkieletów zamiast smyczka używał własnej kości. Uśmiechnął się ponuro,
odwracając wzrok. Napotkał spojrzenie pięknej kobiety w czerwieni. Długa suknia
przylegała do jej ciała, a czarne włosy opadały na piersi. Dopiero po chwili
zrozumiał, dlaczego czesała się w ten sposób. Próbowała zakryć wielką szramę na
szyi, z której wciąż sączyła się krew. Pokłonił się jej z dworską galanterią,
na co krwawa dama zachichotała i odwróciła się do stojącej za nią blondynki.
Jej widok przyprawił go o dreszcz. Miała piękną, rumianą twarz, ale jej
ciało... Jej ciało było nagie i na wpółzgniłe. Odwrócił wzrok.
Co
czuła Aurelie?
-
Belzebub dostał w swoje ręce prawdziwą perełkę – usłyszał głos po swojej lewej.
Zerknął
przez ramię, udając, że się rozgląda. Mężczyzna o szarej, niezdrowej cerze z
wielkimi rogami tworzącymi ostre spirale rozmawiał z małym, czerwonoskórym
diabłem o kozich różkach. Za nim podrygiwał wesoło cienki ogonek.
-
Nie dziwię się, że tak bardzo jej pragnął – odparł diabełek.
Alan
podążył za ich wzrokiem. Wirowała w tańcu u boku paskudnego diabła, zapewne
Belzebuba. Mężczyzna musiał przyznać małemu diabłu rację. On również nie był
zaskoczony, że Aurelie zwróciła na siebie uwagę gospodarza balu. Była piękna,
wszystko w niej stanowiło ideał. Piękne rude włosy, duże sarnie oczy i twarz
anioła. Opromieniała każde miejsce, w którym się pojawiła, ale tutaj nie
pasowała. Zbyt delikatna i łagodna na piekielną otchłań. Jeden jedyny błąd,
który popełniła rok wcześniej, sprawił, że miała płacić za niego przez
wieczność. Wiedział, że to ją zniszczy.
-
Nie oddam mu cię, Aurelie – szepnął, zaciskając pieści. Widział przerażenie w
jej oczach, zagubienie i rozpacz.
Poddała
się. Nie widział jej tak zrezygnowanej od czasu, gdy próbowała podciąć sobie
żyły. Jakby świat nagle zatrzasnął się wokół niej, tworząc odrażającą klatkę.
Wolałby, żeby płakała. Niech krzyczy i okłada wszystkich pięściami, jak jego,
gdy przywrócił jej oddech.
Bądź
wściekła, aniele, myślał, obserwując jej taniec. Walcz, okaż jakieś emocje, ale
nie patrz w dal takim pustym wzrokiem, jakby cię tam nie było. Naprawdę była
tak słaba, że wystarczyło kilka minut tutaj, by straciła nadzieję?
Jakby
słyszała jego myśli, podniosła wzrok i spojrzała prosto w jego oczy. Drgnęła zaskoczona,
co powiedziało mu, że go rozpoznała. Posłał jej łagodny, uspokajający uśmiech.
Wyciągnę cię stąd, mówił jej bezgłośnie.
Choćby
miał doprowadzić do rebelii w Piekle, wyrwie ją z ramion Belzebuba.
-
Piękna, prawda? - zagadnął go ktoś. Spojrzał na natręta z irytacją.
Wysoki
czarnowłosy mężczyzna patrzył na niego z rozbawieniem. Jego oczy lśniły
czerwienią, odciągając uwagę od reszty twarzy. Trzymał dłonie w kieszeniach
białych spodni. Czystych, co nie umknęło uwadze Alana.
-
Owszem. Nowa, co?
Mężczyzna
zachichotał. Spojrzał na tańczącą parę z leniwym uśmiechem.
-
Zjawiła się wczoraj, jeszcze nie dotarło do niej, gdzie jest. Podobno cały czas
płakała, wzywając imię jakiegoś mężczyzny.
Alan
drgnął. Wołała go? Miała nadzieję, że po nią przyjdzie?
-
Głupia – skomentował na głos. - Tak jakby jakikolwiek mężczyzna mógł jej teraz
pomóc.
Jego
towarzysz znów zachichotał, cierpienie dziewczyny najwyraźniej sprawiało mu
niemałą frajdę. Kim był, wyglądał zbyt dobrze na potępionego, zatem kolejny
diabeł?
Aurelie
wirowała w tańcu, raz po raz zerkając w jego stronę. Zbladła, kiedy dostrzegła
jego towarzysza. Poznali się już?
-
Kobiece serduszka mają w sobie wiele wiary. To jest najpiękniejsze w tym
wszystkim. Patrzeć jak z dnia na dzień ją tracą... - Czerwonooki uśmiechnął się
szerzej. - Zainteresowała cię.
Alan
wzruszył ramionami.
-
Interesują mnie piękne kobiety.
Mężczyzna
parsknął lekceważąco.
-
Zatem spiesz się, bo za rok już nic nie zostanie z jej piękna. Tym bardziej, że
trafiła do Belzebuba.
Miał rację, Alan musiał się
pospieszyć, jeśli chciał ocalić to, co najpiękniejsze w Aurelie. Musiał
wydostać ją, nim straci pasję i uczucia. Może uda mu się wykorzystać rozmownego
towarzysza. Zaklął szpetnie, kiedy wpadła na niego postać o twarzy spalonej przez
kwas. Nie potrafił stwierdzić, czy to kobieta, czy mężczyzna, ciało było na to
zbyt zniszczone. Odepchnął natręta, dbając o to, by wyglądać przy tym groźnie i
brutalnie. Nieszczęsny potępieniec pisnął cicho i czym prędzej schował się w
tłumie. Czerwonooki diabeł wybuchnął śmiechem.
Wciąż
tańczyła w ramionach Belzebuba, ale już o tym nie myślała. Jej Alan był tak
blisko... tylko... jak zamierza ją stąd wydostać? A jeśli mu się nie uda i on
także zostanie wtrącony do Piekła...?!
Przestań,
zganiła się za ponure myśli. Musiała z nim porozmawiać, dowiedzieć się, jaki ma
plan. Ukradkiem zerkała w jego stronę. Gdy ujrzała, z kim rozmawia, zadrżała.
Doskonale znała tego diabła. Dziś rano, gdy Belzebub kazał jej przygotować się
na bal, ciągnięto ją przez długi korytarz, w którym jakiś człowiek wrzeszczał
wniebogłosy. Nad nim pochylał się ów diabeł, który przerwał torturę tylko na
moment, by na nią spojrzeć. Uśmiechnął się i ukłonił elegancko, zupełnie jakby
spotkali się na wieczorku towarzyskim, a on nie miał rękawiczek pobrudzonych
krwią. Zupełnie, jakby za jego plecami nie jęczał przerażony potępieniec, a
obok niego nie leżało pięć palców. Samych palców, gdyż dłoń wciąż jeszcze
trzymała się ciała.
-
Witaj, ślicznotko. Szkoda, że należysz już do Belzebuba, wielka szkoda... -
Uśmiechnął się, a oczy błysnęły przerażającą czerwienią.
Poznała
go teraz bez problemu. Myśl, że Alan mógłby wpaść w jego ręce, popchnęła ją do
działania. Gdy kościotrupia orkiestra przestała grać, wstrzymała oddech i
odważnie spojrzała na Belzebuba.
-
Muszę odpocząć – powiedziała stanowczo. Diabeł spojrzał na nią, niezmiernie
zdziwiony, że dziewczyna w ogóle ma śmiałość czegokolwiek żądać, ale chwilę
później zainteresował go nagły tłok z prawej strony sali. Jakiś półnagi
człowiek o skórze pokrytej czarnymi strupami właśnie wdał się w bójkę z
przeraźliwie rozczochraną postacią, której ubranie składało się z czarnych
włosów. Najprawdopodobniej własnych, ale co do tego Aurelie nie miała pewności.
Uwolniona
z ramion diabła, ruszyła w stronę Alana. Jednak on zniknął jej z oczu. Wcisnęła
się w tłum, starając się nie zwracać uwagi na potępieńców. Wszyscy szli w
stronę walczących, których Belzebub skutecznie rozdzielił. Uczynił to w całkiem
specyficzny sposób, najzwyczajniej w świecie ich podpalił. Wyjące żywe
pochodnie pobiegły do drzwi, szukając wody, a kilku pechowców, których
potrącili po drodze, próbowało usilnie zgasić zagubione resztki płomieni.
Aurelie,
podtrzymując suknię, by się o nią nie potknąć lub o coś (bądź kogoś) nie
zaczepić, pomknęła w stronę, gdzie po raz ostatni widziała Alana. Wiedziała, że
jeśli Belzebub po nią wróci, trudno będzie ponownie jej się wymknąć. Gdy postać
ukochanego mignęła jej w oddali, przyspieszyła, po drodze potrącając jakąś
staruszkę, której wypadło oko. Kobiecina rzuciła się go szukać, a dziewczyna,
rzucając w jej stronę krótkie przepraszam, pobiegła dalej.
Była
już tak blisko. Musiała go znaleźć, z pewnością także jej szuka. Zrobiła krok
do przodu i wpadła w czyjeś ramiona. Uniosła lekko głowę i zadrżała.
Wpatrywały się w nią błyszczące,
czerwone oczy diabła.
-
Witaj, złotko – Azazel uśmiechnął się do przerażonej dziewczyny. - To uroczo,
że postanowiłaś wtulić się akurat w moje ramiona.
Zacisnął
mocniej dłonie na jej ramionach, gdy próbowała się wyrwać. Wpatrywał się w nią
hipnotyzującym spojrzeniem czerwonych oczu, wciąż uśmiechając się drwiąco.
Jakie to zabawne, że próbowała mu uciec. Jak myszka, która wpadła do kociej
miski i ze wszystkich sił stara się z niej wydostać, pomimo, iż kot już
pochylił się nad nią i otworzył pyszczek.
Korciło
go, by trochę się z nią pobawić. Pozwolić, by sądziła, że ma jakieś szanse.
Uwielbiał niszczyć nadzieję, widzieć, jak umiera w oczach ofiary. Przyciągnął
ją bliżej i objął ramieniem.
-
Jak ci na imię, mała myszko?
Nim
zdołała odpowiedzieć, gwizdnął przez zęby, unosząc wzrok i napotykając idącego
w ich stronę Belzebuba. Miał niezadowoloną minę i spojrzenie, które mogłoby
zabijać, gdyby nie fakt, że otaczający ich ludzie już byli martwi. Azazel
wyszczerzył zęby, dostrzegając odświętny strój starego przyjaciela. Sam
sprezentował mu pokryty brązowym futrem surdut z którego wystawał długi, łysy
ogon zakończony kępką sierści przypominającej swym wyglądem szczotkę.
-
Chyba się za tobą stęsknił, mała myszko – westchnął teatralnie.
Gdy
spłoszona dziewczyna obejrzała się przez ramię, jego oczy błysnęły wesoło. Na
twarzy diabła pojawił się pełen zadowolenia uśmiech, kiedy drobne kobiece ciało
wtuliło się w jego ramiona. Zamruczał, przesuwając dłoń na jej plecy.
-
Wiedziałem, że twój gust nie może być aż tak zły, mała myszko. Trzymaj się
mnie, skarbie, a może nawet pozwolę ci zachować tę piękną buzię. - Pochylił się
do jej ucha i ściszył głos do szeptu. - Zatańcz ze mną, myszko.
Chwycił
dziewczynę w pasie i uniósł, obracając się z nią w takt muzyki. Mijając
Belzebuba, niby przypadkiem nadepnął mu na stopę. Uśmiechnął się, słysząc
gniewne syknięcie, ale nie zatrzymał się, wołając tylko głośno:
-
To było niechcący, Bubuś!
Upuścił
dziewczynę na parkiet składający się z ciasno ułożonych kości, czego wcześniej
nie zauważyła. Prowadził ją w żywiołowym, szalonym tańcu, za którym ledwie
nadążała, i uśmiechał się przy tym jak szaleniec. Obrócił ją w piruecie i
przyspieszył, delektując się przerażeniem narastającym w jej spojrzeniu.
-
Twoje imię, mała myszko – przypomniał.
-
A-Aurelie – wysapała, nie mogąc oprzeć się hipnotyzującemu spojrzeniu jego
oczu, a jednocześnie z trudem łapiąc oddech.
-
Cudownie, ale Myszka bardziej mi się podoba. Mała, ruda myszka. - Zaśmiał się,
jakby powiedział dobry żart i nieco brutalnie szarpnął ją w górę.
Gdy
opadała, czyjeś dłonie chwyciły ją w pasie i odciągnęły od czerwonookiego
diabła.
-
Odbijany – rozległ się głos tuż nad jej uchem, akurat w chwili, kiedy zaczęła
bać się, że ten taniec ją zabije. Znowu.
Azazel
spojrzał na czarnowłosego młodzieńca z przekąsem, ale skinął głową, pozwalając,
by uwolnił dziewczynę z jego objęć.
-
Jakżeby inaczej, wszak nie oderwałeś od niej wzroku ani na chwilę. - Skłonił
się z książęcą gracją, nie spuszczając oczu z twarzy Alana. Nagle uśmiechnął
się i spojrzał na wielki zegar w głównej części sali. - Tik tak.
Odwrócił
się i zniknął w tłumie, pozostawiając rozdygotaną dziewczynę w ramionach
ukochanego. Alan przycisnął ją do siebie i musnął ustami jej czoło.
-
Wynosimy się stąd, mój aniele.
Chwycił
jej dłoń i uśmiechnął się, chcąc dodać Aurelie odwagi.
-
Trzymaj się blisko mnie i nie odwracaj, dobrze?
Skinęła
głową, a wtedy pociągnął ją w tłum roztańczonych potworów. Przepychał się,
torując im drogę i nie zważając na to, kogo właśnie odpycha, ani gdzie ów ktoś
ląduje. Przyspieszył, gdy tylko mieli dość miejsca, by biec. Aurelie kurczowo
ściskała jego dłoń, biegnąc za nim, jakby bała się, że ją puści i zostanie
wessana w wir tańczących umarłych.
Ścisnął jej dłoń mocniej, wyminął
kobietę w podartej sukni ślubnej, nie zwracając uwagi na jej puste oczodoły i
szpony zastępujące utracone kiedyś dłonie. Obcasy Aurelie głośno stukały o
podłogę, w jakiś dziwny sposób przypominając mu o uderzeniach zegara. Pobiegli
jeszcze szybciej.
Adrenalina
dodawała dziewczynie sił. Pierwszy raz od czasu śmierci poczuła, że jest dla
niej ratunek. Przecież Alan nie przybył tu na darmo, pomyślała. Na pewno uda
nam się uciec. Trzymając go za rękę, czuła się, jakby mogła wszystko. Byli
razem i nikt już ich nie rozdzieli.
Pamiętała
moment, gdy otworzyła oczy i ujrzała jego twarz. Na początku była tak
przerażona, że nadal próbowała się bronić, ale jego spokojny, ciepły głos
szybko ją uspokoił. Alan uratował ją, ocalił przed Piekłem, mimo że zaledwie cienka
nić dzieliła ją od śmierci. A przecież tego właśnie chciała. Umrzeć. Sądziła,
że to przyniesie jej ulgę, że po śmierci nie ma już nic. Jakże się myliła.
Po
śmierci czekało na nią Piekło. Miejsce, przekraczające jej najmroczniejsze
koszmary i diabeł, tak ohydny, że sama jego obecność gasiła w niej wszelką
nadzieję. Po przebudzeniu nadal pamiętała Belzebuba, ale Alan uspokoił ją i
przekonał, że był to jedynie zły sen, wywołany chwilowym ustaniem akcji jej
serca. A jednak się mylił, to była prawda. Najlepszym dowodem było to, że teraz
trafiła tu po raz kolejny. I znowu Alan przybył jej z pomocą. Spojrzała na
niego z uczuciem. Wiedziała, że ją kochał, ale jak bardzo trzeba kogoś kochać,
by ruszyć na ratunek do samego Piekła...?
Dotarli
do drzwi, które okazały się zamknięte. Podobnie z drugimi i trzecimi. Alan
zaklął pod nosem, rozglądając się za innym wyjściem. Sala balowa nie miała
okien, więc pozostały ostatnie drzwi – te po drugiej stronie sali. Najszybciej
było przebiec między tańczącymi, ale wtedy Belzebub miałby ich jak na dłoni.
Bezpieczniej więc było obejść salę dookoła.
-
Przejdziemy środkiem – zadecydował chłopak. Aurelie zawahała się.
-
Nie damy rady... - szepnęła, czując, jak ogarnia ją panika.
-
Mamy niewiele czasu. Spójrz, ile osób tańczy, nie zauważą nas. Ufasz mi, mój
aniele? - Spojrzał na nią ciepło, czule dotykając policzka. Skinęła głową.
-
Oczywiście. - Podała mu rękę i ruszyli w tłum tańczących potępieńców. Aurelie
skupiła się na biegu, starając się nie zwracać uwagi na tancerzy. Udało im się
przebrnąć przez środek sali i byli już blisko drzwi, gdy dziewczyna poczuła, że
ktoś łapie ją za ramię. Zacisnęła mocniej palce na dłoni ukochanego, który
zatrzymał się zaskoczony. Zmarszczył brwi, wpatrując się w paskudnego diabła,
który chciał odebrać mu ukochaną.
-
Próbujesz wykraść mi moją świeżynkę? - zagrzmiał Belzebub. Muzyka ucichła,
potępieńcy przestali tańczyć. Wszystkie oczy skierowały się na Alana, który
wciąż trzymał Aurelie za rękę. Diabeł szarpnął dziewczyną w swoją stronę, a dłonie
zakochanych zostały brutalnie rozdzielone.
Potępieńcy otoczyli ich kręgiem, z
zaciekawieniem spoglądając na jedynego z nich, który ośmielił się okraść samego
Belzebuba.
cdn...
cdn...
Iara Majere & Natalia Iubaris
Skoro jest to opowieść w dwóch częściach, to przeczytam ją jako całość za tydzień, co by z niedokończoną historią nie pozostać.^^
OdpowiedzUsuńPozdro!:)
Rzeknij chociaż, żem ładny szablon zrobiła.:p
UsuńJest taki... zielony.;) Ale kapturka już nie ma, więc taki całkiem ładny być nie może. xD
UsuńKurczę, w takim momencie zakończyć, mogłam też doczytać za dwa dni całość ;)
OdpowiedzUsuńAle przyznam, że całość czyta się super, i na tyle mrocznie, że cieszę się, że czytałam teraz a nie o północy :)
Ciekawe czy uciekną :)
O północy jeszcze nic, gorzej, gdybyś czytała w godzinę diabła^^
UsuńAż do takiej pory nie przesiaduję na szczęście :D
OdpowiedzUsuń