Od autorek

Od autorek
Zapraszamy na "Bliźniaczki", postapokaliptyczne opowiadanie o zombie.
Jeśli chcecie dostawać powiadomienia o kolejnych opowieściach, dajcie znać w
komentarzu. Pozdrawiamy i czekamy na Wasze opinie:)

poniedziałek, 9 marca 2015

Potępieńczy bal



Część 2
 https://cdn2.iconfinder.com/data/icons/4-music-icons/128/2.png








            Alan przyjrzał się upiornej twarzy, zaciskając pięści. Naprawdę miał nadzieję, że uda im się przemknąć wśród tłumu i pozostaną niezauważeni. Sądził, że wokół trwa takie zamieszanie, że nikt nie zwróci uwagi na jedną parę. Jednak ktoś zwrócił. Sam diabeł. Mężczyzna zerknął na stojącą u jego boku młodą kobietę. Trzęsła się, a w jej oczach widział strach i łzy.
            Potępieni krążyli wokół nich niczym sępy wietrzące ofiarę. Nie wątpił, że gdyby Belzebub postanowił rozerwać go na kawałki, mieliby dziś ucztę. Wcale nie musiałby być martwy. Obserwował ich, szukając słabego punktu. Miejsca, w którym mógłby się przedrzeć, chwycić Aurelie i uciec. Nie było możliwości, by spróbował zrobić to bez niej. To dla niej zszedł do Piekła, dla niej porzucił wszystko, decydując się na ten krok, który mógł ściągnąć na niego zgubę. Mimo to był gotów na wszystko, byle tylko ją odzyskać. Piękną, radosną, dobrą Aurelie, która stała się dla niego ucieleśnieniem anioła. Nie wątpił, że gdyby nie ten incydent sprzed roku, kiedy popełniła największy błąd swojego życia, kiedyś mogłaby stać się właśnie aniołem.
            Pamiętał chwilę, gdy zobaczył ją po raz pierwszy. Mokre rude włosy przylegały do jej twarzy, po policzkach nadal ciekły łzy. Jej dłonie unosiły się na wodzie zabarwionej kolorem jej krwi. Szramy na nadgarstkach. Pamiętał krzyki jej przyjaciółki, gdy pospiesznie wyciągał ją z wanny i tamował krew. Jego wargi dotykające jej ust, kiedy dzielił się z nią oddechem, dłonie między piersiami, kiedy próbował pobudzić do życia jej serce. Ktoś za nim płakał, a on z całych sił starał się wyrwać ją śmierci. Gdy wreszcie otworzyła oczy, te piękne zielone oczy, owinął ją kocem i zaniósł do karetki, która czekała przed budynkiem. Zauważył wtedy, że miała na karku małe znamię, które przypominało skrzydła. Pragnął jej już od tamtej chwili.
            Nie podda się, tego był pewien. Choćby miał puścić Piekło z dymem, co zważywszy na panujący tam klimat, wcale nie było takie trudne. Uważnie obserwował otaczający go tłum, dostrzegł tylko kilka nieruchomych postaci. Wśród nich znalazł się czerwonooki diabeł uśmiechający się drwiąco. Azazel wyczuł dobrą zabawę i czekał na ciąg dalszy.
            - Nie próbuję, już to zrobiłem. - Uniósł dumnie głowę. Nie będzie bał się tego przerośniętego gada, nie pozwoli, by jego górująca sylwetka wpłynęła na to, co Alan zamierzał zrobić.
            Ktoś w tłumie zachichotał. Belzebub miał jednak inne zdanie o wojowniczej postawie młodzieńca. Jego twarz wykrzywiła się z gniewu, przypominając kamiennego gargulca. Ta uwaga również nie była tym, co Alan powinien mówić na głos.
            - Zobaczymy czy będziesz taki odważny, gdy obedrę cię ze skóry i posypię rany solą...
            Alan zacisnął zęby i cofnął się o krok, widząc nacierającą na niego masę. Zatrzymał się w porę, nim wpadł w tłum wijących się szaleńczo potępionych. Musiał coś wymyślić i to szybko. Słyszał szloch Aurelie i agresywne pokrzykiwania zebranych gości. Potrzebował broni. Już, teraz!
            Rozglądał się, szukając czegokolwiek, co pomogłoby mu się bronić. Dlaczego nikt nie był przebrany za szermierza? Zamiast tego dostrzegł klauna w zaawansowanym stanie rozkładu. Skrzywił się na ten widok i szukał dalej. Nikt nie miał broni. Cholera.
            - Strach cię obleciał, chłopczyku? Za późno, przyszedłeś tu z własnej woli i już nigdy nie wyjdziesz.
            Ktoś za plecami Alana zawył dziko. Młodzieniec odwrócił się gwałtownie, spoglądając w wilcze oczy. Chwycił czyjąś kościstą dłoń i pociągnął, odrywając ją od ciała i stanął twarzą w twarz z diabłem.
            - Tym chcesz ze mną walczyć?
            - Mam zamiar sprawdzić, którędy wyjdzie, gdy wepchnę ci to do gardła – odparł mężczyzna, pochylając się lekko. Był gotów, cokolwiek się stanie, był gotów.
            - Zabawny chłopak. Lubię go! - zawołał męski głos. Belzebub i Alan spojrzeli w jego kierunku jednocześnie.
            Azazel odepchnął jakiegoś krępego osobnika, którego głowa potoczyła się po podłodze, po czym podszedł do swego druha, po drodze kłaniając się roztrzęsionej młodej damie. Uśmiechnął się przy tym tak diabolicznie, że dziewczyna zaczęła łkać.
            - Czego chcesz, Azazelu? - zapytał niechętnie gospodarz.
            Czerwonooki wzruszył ramionami, wkładając ręce do kieszeni spodni.
            - Chcę się bawić, Bubuś. Taka noc zdarza się tylko raz w roku. Połamiesz chłopaka, wtrącisz do jednego z piekielnych kręgów i co? Spójrz na niego, młody, pełen pasji, odważny – zerknął na Alana – nieustraszony. I głupi – dodał, kiedy wyrwana ręka zaczęła się poruszać, próbując powrócić do właściciela. - Dajmy mu szansę, Bub.
            Belzebub uniósł brwi, spoglądając na towarzysza w zdumieniu, jakby nie do końca zrozumiał jego wypowiedź.
            - Mam dać mu szansę, by mnie okradł?
            Azazel zachichotał, po czym wyciągnął rękę w stronę rudowłosej damy, która podeszła i podała mu swoją dłoń, nie mogąc oprzeć się mocy jego hipnotyzującego spojrzenia. Diabeł obrócił dziewczynę, prezentując ją widowni. Jej suknia zafalowała, włosy rozsypały się na ramiona, kiedy czerwonooki wyjął z nich szpilkę.
            - Daj mu szansę zdobyć dziewczynę. Niech wykona zadanie. Jeśli mu się uda, oto nagroda. – Znów zmusił Aurelie do wykonania piruetu. - Jeśli nie, będzie ci służył.
            Na sali rozległy się wesołe pokrzykiwania pełne aprobaty dla czerwonookiego diabła. Azazel uśmiechnął się z wyższością.
            - Zadanie powiadasz... - Belzebub sprawiał wrażenie skłonnego zgodzić się na propozycję znajomego diabła. Mogłoby to zapewnić niezapomnianą rozrywkę, a przecież chciał, by jego bale pozostały w pamięci wszystkich. Chciał, by o nim mówiono. Uśmiechnął się. - Niech będzie. Zgadzasz się, chłopcze? Wykonasz zadanie, które dla ciebie wymyślę?
            Alan zacisnął pięści, zaskoczony kierunkiem, w jakim potoczyły się wydarzenia. Zerknął na Azazela, który wciąż uśmiechał się z zadowoleniem. Co on knuje?
            - Jeśli je wykonam, oddasz mi Aurelie? - upewnił się.
            Ulizany diabeł skinął głową. Alan głośno odetchnął.
            - A więc zgadzam się. Co mam zrobić?
            Azazel pochylił się, szepcząc coś do ucha drugiemu diabłu. Obaj spojrzeli na mężczyznę z uśmiechem.
            - Wprowadzić ogary!
            Aurelie nie bała się już o siebie. Gdy tylko pojęła, co diabły przygotowały dla jej ukochanego, to jego los stanowił jej największy lęk.
            Diabelskie ogary. Już sama nazwa budziła trwogę. Gdy Belzebub wydał rozkaz, w jednej ze ścian balowych pojawiły się wrota. Otwarły się powoli, a w nich ukazały się piekielne psy. Wielkością przypominały lwy, ogromne paszcze pełne były długich, ostrych jak brzytwa zębów. Między sterczącymi uszami i wzdłuż grzbietu biegły ostre kolce, które podniosły się wysoko, gdy psy wkroczyły na salę. Jeden był czarny, drugi ciemnobrązowy. Ich oczy, teraz lekko przymrużone, błyszczały intensywną żółcią. Głośne warknięcie odbiło się echem po całej sali.
            Wokół ogarów z podłogi wyrosły wysokie niemal do sufitu kraty, tym samym oddzielając ich od potępionych. Jeden z nieszczęśników nie zdążył odskoczyć i został nabity na pal. Gdy w końcu udało mu się wydostać, znalazł się po niewłaściwej stronie krat. Tam, gdzie były jedynie ogary i mężczyzna w masce.
            - Alan! - Aurelie wydała okrzyk przerażenia i podbiegła do krat. Drżała, mimo że w sali zrobiło się gorąco. Czarny ogar w mig dopadł pechowego potępieńca i rozszarpał go na strzępy, po chwili zostało z niego jedynie kilka krwawych ochłapów. Drugi, brązowy, spojrzał na nią. Żółte oczy rozbłysły, po czym oblizał się długim czerwonym jęzorem i skoczył w jej stronę. Odskoczyła w ostatniej chwili, wpadając na Azazela, który złapał ją w pasie i przyciągnął do siebie.
            - Trzymaj się z dala od klatki, mała myszko – zwrócił się do niej, uśmiechając się diabolicznie. - Będzie zabawa – stwierdził, po czym odwrócił się do tłumu. - Panie, panowie i inne pokraki! Oto na waszych oczach rozegra się gra, jakiej dotąd nie było! Co powiecie na mały zakład? Odrobinkę hazardu? Stawiam pięćdziesiąt dusz na chłopaka!
            Inne diabły ruszyły pospiesznie, chętnie przyjmując zakłady. Aurelie odsunęła się od Azazela i spojrzała na Alana, który wciąż stał nieruchomo. Ogary były po obu jego stronach, wpatrywały się w niego jak w przepyszny kąsek, ale nie atakowały, jakby czekając, aż ich przeciwnik wykona pierwszy ruch. Wynik walki wydawał się przesądzony.
            Była zgubiona, ale to już nie miało znaczenia. Z jej powodu ukochany za chwilę zostanie rozszarpany przez piekielne bestie. Czy choć przez moment przemknęło jej to przez myśl, gdy wtedy, w wannie, podcinała sobie żyły? Oczywiście, że nie. Myślała tylko o sobie, o tym, jak bardzo jest nieszczęśliwa, bo jej siostra umarła, a ona została sama. Obwiniała się wiele razy, że zdecydowała się na wycieczkę do lasu, że nie udało jej się obronić młodszej siostrzyczki przed napastnikiem, który je pobił, okradł i zostawił na pewną śmierć. Miała dość poczucia winy i samotności. Chciała tylko być razem z siostrą. Wybrała, jej zdaniem, łatwiejsze wyjście. Śmierć.
            Jakże się przeliczyła. A teraz pociągnie za sobą jedynego mężczyznę, którego kochała.
            Kiedy tylko wpuszczono ogary, wokół wyczuł strach. Widział przerażenie na twarzach potępionych dusz, rozpacz w oczach Aurelie. Kpiący uśmiech Belzebuba, chrząknięcia innych diabłów i znudzoną minę Azazela, gdy zebrał już zakłady. Trzymał w rękach spory lniany worek i przeliczał wrzucone do niego palce. Jeden odcięty palec miał symbolizować jedną duszę. Alan skrzywił się i spojrzał prosto w oczy bestii. Ogar był ogromny, chyba nawet większy od lwa. Z jego kłów wciąż ściekała krew potępionego, który miał nieszczęście znaleźć się po niewłaściwej stronie krat. Po tej samej co Alan.
            Żółte ślepia pełne były furii i głodu. Widział w nich pierwotne instynkty, żądzę mordu i gotowość, by sięgnąć po to, czego bestia tak pragnęła. Mężczyzna przyjrzał się drugiej bestii. Równie wściekłej i równie głodnej. Stała na ugiętych łapach gotowa do skoku. Żaden z ogarów jednak nie zaatakował. Czekały. Bez wątpienia pierwszy ruch miał należeć do niego. Pewnie sądziły, że spróbuje uciekać i będą mogły się z nim pobawić. Po jego trupie.
            - No dalej, na co czekasz? - Belzebub podszedł do krat, patrząc na Alana z kpiną. Azazel skończył liczyć i stanął u boku barczystego diabła.
            - Delektuję się chwilą – odparł spokojnie Alan. - Podziwiam. Piękne, zadbane stworzenia – dodał niedbale.
            Czerwonooki zachichotał, natomiast gdzieś za jego plecami rozległ się szloch. Aurelie. Aniołek.
            Płacze dla mnie, pomyślał. Pochwycił jej spojrzenie, tym razem nie próbując pocieszać jej uśmiechem. Przycisnęła dłonie do piersi i poruszyła ustami, ale nie wydobyły się z nich żadne słowa. Nie musiały, odczytał wszystko z jej twarzy. Kocham cię, mówiła bezgłośnie. Skinął głową. Zatem już się z nim żegnała. Traciła nadzieję. Zaklął pod nosem i znów podchwycił jej spojrzenie.
            Był taki moment, kiedy widział tylko jej oczy. Pełne strachu i miłości. Już chciał coś powiedzieć, kiedy zaczęła krzyczeć i przepychać się w jego stronę. Płakała, wołając jego imię, prosząc, by go wypuścili.
            Przez chwilę po prostu na nią patrzył. Widział jak wcześniej odskoczyła, przerażona agresją ogara. Tym razem wydawała się zdeterminowana. Zobaczył to w jej oczach. Determinację. Tak samo jak bestie były gotowe rozerwać go na strzępy, tak samo ona była gotowa poświęcić swoją duszę, bo go ocalić. Nie chciała już ratunku dla siebie, walczyła o niego. Bo go kochała. Czuł tę miłość w całym swoim ciele. Miłość silniejszą niż śmierć, potężniejszą niż całe Piekło. Miłość do niego.
            Pokręcił głową, kiedy jeden z diabłów chwycił dziewczynę i odciągnął od krat. Naprawdę była w stanie poświecić wszystko, zrezygnować z siebie?
            - Możesz zrezygnować. Zostaniesz moim sługą – oznajmił wielkodusznie Belzebub. - To o wiele lepsze niż śmierć w paszczy ogarów. Dusza, którą pożerają, odradza się w wielkim bólu. Potem zwykle pozwalam nakarmić je jeszcze raz...
            Alan uśmiechnął się przeciągle i pochylił, szukając spojrzenia bestii.
            - Żartujesz? Poddać się, kiedy mogę ośmieszyć cię na twoim własnym przyjęciu? Nie ma mowy.
            Skinął dłonią i ogary ruszyły.
            Pędziły. Dwa, wielkie potwory o ogromnych łapach wyposażonych w trujące pazury. Z otwartych paszczy wystawały ociekające jadem kły. Jedno draśnięcie wystarczyło, by zabić człowieka. Ich masywne sylwetki przygniotłyby go bez trudu, nawet diabeł miałby nikłe szanse, by mierzyć się z ich siłą. Alan widział poruszające się mięśnie i wysunięte kolce, na które mogłyby go nadziać bez problemu. Głodne, żółte oczy wpatrywały się w niego, jakby był zabawką.
            Skoczyły, a wtedy pochylił się, unikając pazurów. Bestie przeskoczyły nad nim, wyhamowały na śliskiej powierzchni i odwróciły się ze złością. Alan uśmiechnął się szeroko.
            Wyciągnął rękę i ogary zatrzymały się raptownie, zaskoczone wykonanym przez niego gestem. Syknął i uniósł palec. Bestie usiadły, wpatrując się w jego dłoń, jakby nagle zmieniła się w straszną broń. Drobny gest palcami i w sali rozległo się przeraźliwe wycie. Mężczyzna podszedł do ogarów, cały czas trzymając uniesioną dłoń. Zaskomlały i położyły się u jego stóp. Roześmiał się, dotykając boku jednej z bestii. Zniosła to ze spokojem i przymknęła oczy.
            W sali zapadła cisza, zakłócana jedynie szlochem Aurelie i spokojnym oddechem ogarów. Alan uśmiechnął się szeroko i pomachał do tłumu. Zatrzymał spojrzenie na zdumionej twarzy Belzebuba, któremu z pomocą pospieszył Azazel, klepiąc go w szczękę, by ten wreszcie zamknął usta.
            - Jak? - wyszeptał diabeł, nie wierząc własnym oczom. Potem spojrzał gniewnie na czerwonookiego towarzysza. – Miał przegrać!
            Azazel prychnął, zawiązując supełek na worku z palcami.
            - To idiotyczne, Bub. Dlaczego miałbym obstawiać przegranego? - Potrząsnął workiem.
            Alan postąpił do przodu, a ogary poderwały się, stając po obu jego stronach, lecz nie jak wygłodniałe bestie gotowe do ataku. Czekały na jego rozkazy.
            - Teraz moja nagroda. Aniołku. – Wyciągnął rękę do dziewczyny, która, kiedy jedna z krat zniknęła, z płaczem wpadła w jego ramiona.
            Uśmiechnął się, obejmując ją i głaszcząc po włosach. Wydawała mu się taka piękna i krucha. Serce oddała mu z własnej woli, duszę wygrał w zakładzie z Belzebubem. Uznał to za dobre osiągnięcie.
            - Nie maż się tak, aniołku. To nie przystoi damie – szepnął dziewczynie do ucha. Uniosła głowę i spojrzała na niego załzawionymi oczami. - Nic nie rozumiesz, prawda, moja śliczna? Sądziłaś, że przegram. Wszyscy tak sądzili. - Rozejrzał się po sali. - No to coś wam powiem: niespodzianka!
            Nie zwrócił uwagi na protesty Aurelie, kiedy odsuwał ją od siebie. Chciał, żeby miała dobry widok. Uniósł dłonie i powoli zdjął maskę, ukazując widowni przystojną twarz o niebieskich oczach. Właśnie te oczy zmieniły się jako pierwsze. Nabrały złotawego odcienia, brwi stały się ciemniejsze, podobnie jak włosy, które na oczach wszystkich urosły o kilkanaście centymetrów, przysłaniając nieznacznie uszy o nienaturalnym kształcie przypominającym rekwizyty z filmów o elfach. Pojawiły się także baczki, a radosny uśmiech odsłonił wydłużone kły niczym u zwierzęcia.
            - Diabeł Asmodeus, treser piekielnych bestii – przedstawił się, szczerząc zęby.
            Z początku niczego nie rozumiała. Gdy już myślała, że to koniec, Alan niespodziewanie ujarzmił bestie, co wydawało jej się niepojęte, podobnie jak otaczającemu ich tłumowi. Kiedy udało jej się przestać szlochać i serduszko Aurelie ponownie napełniło się nadzieją, Alan zdjął maskę. Dziewczyna ze zdumieniem przyglądała się jego twarzy, która zmieniła się w dziwny sposób. Nie miała wątpliwości, że to był on, mimo że inaczej wyglądał. To był mężczyzna, który ją uratował, wyrwał z objęć śmierci. Mężczyzna, którego pokochała i który przybył jej na ratunek na Potępieńczy bal.
            Mężczyzna, który okazał się diabłem.
            - Zabawną masz minę, aniołku – stwierdził Asmodeus, przyciągając ją do siebie. Pokręciła głową i spojrzała na niego.
            - Nie rozumiem... skoro jesteś jednym z nich, czemu mnie wtedy uratowałeś?
            - Miałem pozwolić, by dusza takiego aniołka trafiła się Belzebubowi? - Uniósł brwi i spojrzał na gospodarza, który warknął z wściekłością, wykrzywiając okropnie twarz. - Jesteś moja, Aurelie. Tylko moja.
            - To... co teraz będzie? - Dziewczyna pokręciła głową, nadal nie do końca pojmując intencje Asmodeusa. - Będę... żyć?
            Diabeł parsknął szyderczym śmiechem.
            - Ty już nie żyjesz, aniele. Nadal jesteś w Piekle, tylko zmieniłaś właściciela. - Zerknął na zegar, który właśnie wybił trzecią godzinę. - Pora się zbierać, miło było, bal z pewnością będzie przez najbliższy rok na ustach wszystkich – zwrócił się do Belzebuba, uśmiechając przy tym złośliwie, po czym zerknął jeszcze na zadowolonego z siebie Azazela i ruszył w stronę drzwi, ciągnąc Aurelie za sobą.
            Płakała. Łzy płynęły jej po policzkach, a ból w sercu był silniejszy niż wszystko, czego wcześniej doświadczyła. Tym razem jednak nie mogła podciąć sobie żył. Jej dusza była nieśmiertelna i skazana na wieczne męki u boku mężczyzny, któremu oddała swe serce, któremu ufała bezgranicznie, a który okłamał ją i właśnie prowadził do Piekła. Bezpowrotnie.
            Nadzieja Aurelie zgasła, jak tląca się iskra, zdmuchnięta przez wiatr. Zgasła na wieki w przerażającej wizji piekielnej otchłani, gdy główna atrakcja Balu pełnoprawnie stała się jedną z potępionych.
            Wszystkie oczy wpatrywały się w parę opuszczającą salę. Na złośliwy uśmiech wykrzywiający twarz Asmodeusa, tresera ogarów i przerażone spojrzenie jego nowej zdobyczy. Widzieli, jak jej serce pęka z każdym jego słowem wyjaśniającym, że nie uratował jej dla niej samej, a jedynie po to, by zirytować starego Belzebuba. Nikt nic nie mówił. Potępieni były zbyt zdumieni, Belzebub zbyt wściekły, a inne diabły zdawały się czekać na jakiś znak z jego strony. Jednak to nie gospodarz balu przerwał ciszę. Zrobił to czerwonooki diabeł, a jego śmiech rozniósł się echem po sali. Azazel śmiał się, nie spuszczając wzroku z przerażonej dziewczyny, nim ta nie zniknęła za drzwiami. Inne diabły dołączyły do niego ochoczo i już po chwili cała sala rozbrzmiewała okrutnym śmiechem. Muzyka znów zaczęła grać, upiorna zabawa trwała nadal.

Iara Majere & Natalia Iubaris

10 komentarzy:

  1. Abra-Cadabra9 marca 2015 20:40

    Coś chyba nie lubicie bohaterek swoich powieści i opowiadań, żeby taki los zgotować kolejnej z nich.;)
    Ciekawe opowiadanie, ciesze się, że poczekałem tydzień na całość. ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie lubisz tragicznych zakończeń dla pozytywnych bohaterów?^^

      Usuń
  2. Abra-Cadabra9 marca 2015 21:15

    Pewien wilk miał nawet fajne zakończenie, pomimo tego, że ostatecznie było jednak tragiczne. Bohaterki nie mają nawet tej odrobiny osłody. ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale wilk raczej nie był pozytywną postacią:P

      Usuń
    2. Abra-Cadabra9 marca 2015 23:04

      Nie? Ale był głównym bohaterem opowiadania, więc można było go za takiego uznać.;)

      Usuń
    3. Głównym bohaterem, który ścigał przez las biedną dziewczynę w oczywistym celu^^

      Usuń
    4. Abra-Cadabra9 marca 2015 23:47

      Zatem wynika z tego, że postacie niekoniecznie pozytywne też czeka czasem tragiczny koniec, jednak wcześniej mogą przynajmniej liczyć na chwilę przyjemności.;)

      Usuń
  3. Ujmę to tak - o cholera :D
    A bardziej cenzuralnie - oj nie tego się spodziewałam, że Alan to Diabeł. Że może oboje zginą to tak, ale że on diabłem, nigdy :D

    OdpowiedzUsuń