- Skazuję cię na śmierć przez zamknięcie w trumnie śmierci.
Słowa
te rozbrzmiewają w moich uszach, przedzierając się do umysłu. Trumna śmierci.
Koszmar każdego wampira. Najokropniejsza z wampirzych śmierci.
-
Nie – szepczę, czując wzrastający we mnie bunt. - Nie! - wołam głośno. -
Wywleczcie mnie raczej na słońce!
Ból
od promieni słonecznych na pewno jest straszny, ale trwa chwilę. Śmierć w
trumnie o wiele dłużej. Od osiemdziesięciu do stu lat. Najlżejsza śmierć to
przebicie kołkiem serca. Umiera się prawie natychmiast.
-
Zabrać go – mówi władca, machając ręką. - Dokonać egzekucji.
Krzyczę,
błagam, proszę, ale nadaremnie. Wloką mnie do krypty. Ból, który czuję, gdy
mnie biją i ciągną jest niczym. Mogliby mnie torturować przez rok;
wytrzymałbym. Ale trumna śmierci...
Sama
jej nazwa budziła lęk. A teraz spełniają się moje najgorsze koszmary.
Pchają
mnie w stronę krypty, po schodach. Ze związanymi rękami trudno jest przestać
się turlać w dół, ale w połowie schodów udaje mi się złapać równowagę. Ledwo
wstaję, są już przy mnie. Popychają mnie i dźgają ostro zakończonymi kijami,
ale prawie ich nie czuję. Ból jest niczym w porównaniu z tym, co mnie czeka.
Podnoszę
wzrok i widzę złowrogie trumny, stojące w równych rzędach, w jednakowej
odległości. Ściany krypty są ciemne, gdzieniegdzie pokryte pleśnią i
pajęczynami. Trumny są czarne lub brązowe, mocne, dobrze zabezpieczone.
Strażnicy
pchają mnie do przodu. Wiem, że czeka mnie męka. Wtem nachodzi mnie pewna myśl.
A gdyby tak nabić się na jeden z tych szpikulców? Szybka śmierć. Bez
nadmiernego cierpienia. Perspektywa jest bardzo pociągająca, ale gdy tylko mój
wzrok pada na kij, strażnik unosi go w górę, rujnując mój plan. Czyżby inni skazańcy
także wpadali na takie pomysły? Całkiem możliwe.
Nagle
się zatrzymujemy. Przed nami stoi pusta, otwarta trumna. Czuję, jak krew we
mnie wrze. Tak mam skończyć? Ja, Aleksander, wicehrabia... Ach, nawet nie mogę
sobie przypomnieć swojego rodowego nazwiska. Zbyt mocno opętał mnie strach.
Zaczynam
się wyrywać, ale na próżno. Łapią mnie i bijąc, wkładają do trumny. Zatrzaskują
ją, o mało nie przycinając mi palców.
Zapada
ciemność. Słyszę ich oddalające się kroki. Nie czuję tego wewnętrznego
komfortu, który ma wampir, kładąc się na swój dzienny spoczynek w trumnie. Nie
tutaj. Tu jest tylko lęk i pragnienie jak najszybszej śmierci.
Zaczynam
walić w wieko trumny, ale po chwili zdaję sobie sprawę, że to daremne. Tylko
gorącokrwisty wampir może ją otworzyć. A ten, który mnie skazał, przecież tego
nie zrobi. Nikt inny mnie nie uwolni. Poprawka: nikt mnie nie uwolni. Nigdy. Aż
umrę z głodu, gdy ciało pozbawione krwi wyschnie razem z kośćmi. Kiedy rozpadnę
się w proch.
Dużo
czasu mija, nim zapadam w letarg. Kiedy się budzę, wydrapuję kreskę w wieku
trumny. Postanawiam, że będę w ten sposób liczyć dni, tygodnie, miesiące,
lata... Może wtedy nie oszaleję.
Godziny
wloką się niemiłosiernie, jakby chciały wydłużyć moje męki. Właściwie, to na
razie cierpienie jest jedynie psychiczne. Głód zacznie mi doskwierać za jakieś
dwa, trzy tygodnie.
Po
dwóch dniach w bezruchu, znajduję sposób, by uciec – przynajmniej umysłem.
Wpatrując się w ciemne wieko trumny, zaczynam wspominać.
Stałem
w porcie, patrząc na piękne kobiety. Zastanawiałem się, ile uda mi się uwieść
tej nocy. Uwielbiałem to; i cóż z tego, że niektóre robiły sobie nadzieje?
Byłem wicehrabią. Nie miałem zamiaru wiązać się jeszcze z dziewczyną, a jeśli
już – to tylko z taką, która będzie mnie godna.
Tej
nocy ujrzałem kobietę, która odmieniła moje życie. Nie dlatego, że się w sobie
zakochaliśmy, a potem żyliśmy długo i szczęśliwie. To nie ta bajka. Była ona
tak niesamowicie piękna, że mężczyźni wpatrywali się w nią z zachwytem, a
kobiety z zazdrością. Długi, ciemny warkocz wystający spod czepka, ładna twarz
i błyszczące oczy.
Ale
to nie jej uroda nas przyciągała. Gdyby była zwykłym człowiekiem, powiedziałbym
o niej – ładna. To pewien magnetyzm, którego nijak nie potrafiłem wyjaśnić.
Kobieta
miała na imię Krystyna i była wampirzycą. Wybrała mnie na swój posiłek, ale po
upojnej nocy zmieniła zdanie. Postanowiła mnie zatrzymać.
-
Jesteś idealny, Aleksandrze – stwierdziła i pocałowała mnie w szyję.
Uśmiechnąłem się zadowolony i sięgnąłem do jej włosów. Wtem poczułem ból, gdy
jej ostre ząbki przebiły mą skórę.
-
Krystyno, co ty... - zanim zdążyłem zaprotestować, było już za późno. Poczułem
w ustach krew. Spływała z jej nadgarstka.
-
Pij, Aleksandrze. Pij i żyj wiecznie...
Zamykam
oczy. Za chwilę nadejdzie sen, czuję to. Otwieram je i patrzę na wieko trumny.
Dzięki wampirzym zdolnościom widzenia w ciemności dostrzegam cztery kreski.
Cztery
dni. Sto lat odjąć cztery dni? Z rozpaczy brakuje mi tchu. Szkoda, że nie muszę
oddychać. Mógłbym się po prostu udusić...
-
Co mi zrobiłaś? - Wstałem, nieco oszołomiony. - Krystyno?
-
Witaj, wampirze. - Uśmiechnęła się, ukazując ostre kły. - Jak się czujesz?
Wkrótce nastąpi przemiana. Już jej nie powstrzymasz. Będziemy razem – przez
wieczność.
Widziałem
teraz wyraźniej jej błyszczące oczy. Żarzyły się niezwykłym blaskiem. Była
piękna, namiętna i energiczna. Mogliśmy być razem, gdyby nie więź, która
powstała między nami.
Pokochałem
ją jak swoją opiekunkę. Jak kobietę, która wprowadziła mnie w tajniki nowej
egzystencji. Może nawet pokochałbym ją jak miłość swego życia, gdyby nie to, że
mnie zdradziła.
Nie
chodzi o fizyczną zdradę. Taka nastąpiła o wiele wcześniej i jakoś ją
przebolałem. Ale Krystyna znudziła się mną i zerwała więź. Zostałem sam.
Pięć
dni. Czemu ten czas tak się wlecze?! Sto lat odjąć... nie, to bez sensu. Wracam
do wspomnień.
Stałem
nad rzeką. Nieopodal rósł las, a obok leżała wioska. Ujrzałem pięć kobiet,
niosących pranie. Rzadko chodziły w pojedynkę, gdyż było tu niebezpiecznie. Nie
tylko ze względu na mnie.
Patrzyłem
na piorące z uśmiechem na ustach. Którą dzisiaj uwieść i zabić? Była to moja
jedyna właściwie rozrywka przez ostatnie kilka lat. Czasem, jeśli było mi z
jakąś wyjątkowo dobrze, puszczałem ją wolno, nieświadomą grożącego jej
niebezpieczeństwa. I nigdy się nie dowiedziała, że mogła umrzeć...
Żadna
z panien nie wpadła mi w oko. Odwróciłem się i bezszelestnie odszedłem.
Poszedłem do karczmy, gdzie wypatrzyłem ładną dziewczynę. Zabrałem ją na górę i
zaspokoiłem głód krwi.
Dopiero
sześć kresek? Równie dobrze mogłoby to być sześć lat, myślę, wpatrując się tępo
w wieko trumny. Przymykam oczy i przypominam sobie pierwsze spotkanie z
nią. Na powrót zanurzam się we
wspomnieniach.
Zauważyłem
ją przy studni. Spod jasnej chusty wystawały kręcone blond włosy. Buzię miała
niewinną, przypominającą anioła; duże, błękitne oczy, mały nosek, wąskie usta i
szczupłą sylwetkę. Nie za wysoka, ale też nie za niska. Zacząłem się
zastanawiać, jak smakuje i czy byłaby dobrą kochanką.
Wtem
podszedł do niej mężczyzna. Wytężyłem słuch. Dziewczyna, na moje oko
siedemnastoletnia, wzięła wiadro z wodą i próbowała go wyminąć, lecz on zabrał
jej to wiadro i odstawił na ziemię. Następnie złapał w pasie i przyciągnął do
siebie. Zaciekawiony, czekałem na dalszy rozwój wydarzeń.
I
wtedy dziewczyna kompletnie mnie zaskoczyła. Nadepnęła mężczyźnie na nogę i
gwałtownie go odepchnęła. A kiedy złapał ją za rękę, bezceremonialnie kopnęła
go kolanem między nogi. Następnie powiedziała skulonemu drabowi kilka ostrych
słów, złapała wiadro i ruszyła w stronę zabudowań.
Co
za kobieta, pomyślałem wtedy. Będzie moja.
Kolejna
kreska. Tydzień. Zdaję sobie sprawę, że wspomnienia są tym, co pomoże mi w...
no właśnie, w czym? W oczekiwaniu na śmierć? Uśmiecham się smutno, patrząc w
ciemność.
Anita...
Myśl o niej przynosi ukojenie.
Obserwowałem
ją już od dłuższego czasu. Dowiedziałem się, że miała na imię Anita; tak jak
podejrzewałem, skończyła siedemnaście lat i była wolna. Wolna i porządna. Dbała
o reputację, zapewne w nadziei na dobrego męża. Była sierotą, mieszkała u
ciotki i ciężko pracowała na swoje utrzymanie, ale nigdy nie narzekała.
Anita
miała ustalony rytm życia. Już po kilku dniach wiedziałem, kiedy i gdzie pójść,
by się na nią natknąć. Po zachodzie słońca wychodziłem i obserwowałem ją.
Najczęściej przy studni, ale także gdy kończyła pranie w rzece, zbierała owoce
w sadzie, wywieszała ubrania, karmiła zwierzęta... To było nawet zabawne.
Śledziłem ją co noc, a ona czasem oglądała się za siebie, czując zapewne, że
ktoś za nią idzie. Na szczęście byłem szybszy niż jej wzrok.
Dziewięć
dni. Jeszcze tylko dziewięćdziesiąt dziewięć lat, jedenaście miesięcy i
dwadzieścia jeden dni... A w najlepszym przypadku, siedemdziesiąt dziewięć
lat... Uderzam bezradnie w wieko trumny. Anito...
Wysłali
ją, by nazbierała jagód. Poszła razem z
kuzynką, ale się rozdzieliły. Kiedy poszedłem do lasu, wracała właśnie do domu.
Miała już pełny koszyk, gdy wyczułem niebezpieczeństwo, jakie jej groziło.
Trzech
mężczyzn. Podeszli do niej w wyraźnie złych zamiarach. Jednego z nich znałem ze
studni. Zaatakowali ją. Dwaj ją trzymali, trzeci podwinął jej sukienkę. Anita
darła się przeraźliwie, ale wtedy ten, który się do niej dobierał, uderzył ją w
twarz. Wówczas postanowiłem się wtrącić.
-
Widzę, że dobrze się bawicie. Mogę się przyłączyć?
Mężczyzna
puścił ją i odwrócił się w moją stronę.
-
A ty tu czego? Nie wtrącaj się, bo ci się dostanie!
Roześmiałem
się.
-
Owszem, dostanie mi się smaczny posiłek dzisiaj. Złożony z trzech dużych dań i
małego, słodkiego deseru.
Draby
popatrzyły na mnie jak na wariata. A ja spokojnie podszedłem do tego, który
zaatakował Anitę koło studni i wyszczerzyłem kły.
-
Pierwsze danie na zaspokojenie pierwszego głodu. - Złapałem go za głowę i zanim
zdążył cokolwiek zrobić, ukręciłem mu kark. Tak jak myślałem, dwóch pozostałych
puściło dziewczynę i skoczyło w moją stronę. Błyskawicznie sobie z nimi
poradziłem i oddałem się przyjemności wypicia ich krwi.
Kiedy
skończyłem, spostrzegłem, że dziewczyna ciągle tu jest. Nie uciekła z krzykiem,
nie zemdlała, lecz stała tuż przede mną, przyglądając się mi z zaciekawieniem.
Czyżby była w szoku? Na to też nie wyglądało.
-
Czekasz, aż skończę i wezmę się za ciebie? - zapytałem ironicznie. Cofnęła się,
a w jej oczach mignął strach.
-
Chciałam ci tylko podziękować, a wolałam nie przeszkadzać ci w posiłku –
odparła cicho, patrząc na mnie spłoszonym wzrokiem.
-
Mówisz, jakbym jadł sarnę lub zająca. Wiesz, kim ja jestem?
Skinęła
głową.
-
Wiem. Wampirem. Pijesz ludzką krew. Od dawna mnie śledzisz?
Tym
razem to ja poczułem dziwny dreszcz. Popatrzyłem na nią niepewnie.
-
Od jakiegoś czasu. Kiedy mnie zauważyłaś?
- Od paru dni czułam na sobie czyjś wzrok... - Uśmiechnęła się szeroko i zrobiła krok w moją
stronę.
-
Ale... czemu właściwie się mnie nie boisz? Jesteś pewna, że cię nie skrzywdzę?
Pokręciła
głową.
-
Gdybyś miał to zrobić, już dawno byś mnie zabił, prawda, mój mroczny stróżu? Jestem Anita, a ty?
Przez
chwilę patrzyłem na nią, zdumiony jej odwagą – czy też naiwnością? - lecz
jednocześnie pewien, że jej nie skrzywdzę. Przynajmniej na razie.
-
Mam na imię Aleksander.
Budzę
się z letargu i liczę kreski. Dwanaście. Prawie dwa tygodnie. Czuję już lekki
głód, ale to nic wielkiego. Później będzie o wiele gorzej. Na myśl o tym czuję
strach. Powolne wysychanie... Może szaleństwo nie jest takim głupim pomysłem?
Zacząłem
odwiedzać ją co noc. Spotykaliśmy się w lesie. Najpierw zawiązała się między
nami dziwna więź. Ona wypytywała o moje wampirze życie, a ja o jej, ludzkie.
Zawsze mieliśmy o czym rozmawiać. Zanim się spostrzegłem – zakochałem się.
Czasami
przynosiłem jej prezenty. Najczęściej kwiaty. Czasem coś do jedzenia. Ludzkiego
jedzenia, rzecz jasna. Po trzech miesiącach pocałowałem ją.
Potem
już całowaliśmy się za każdym razem, długo i coraz namiętniej. Mimo wszystko,
nie pozwoliłem sobie na nic więcej. Była czysta, niewinna i nie mogłem
potraktować jej jak pierwszej lepszej. Tym bardziej, że ona bała się pierwszego
razu. Postanowiłem więc, że poczekam. Przynajmniej do czasu naszego „ślubu”.
Uśmiecham
się, przypominając sobie ślub z Anitą i jak do niego doszło. Machinalnie
zakreślam trzynastą kreskę.
-
Chcą mnie wydać za mąż. - Stała i patrzyła na mnie przerażonym wzrokiem. Jej
duże, śliczne oczy powoli napełniały się łzami.
-
Za kogo?
Oczywiście,
nie mogłem na to pozwolić. Uciekliśmy jeszcze tej nocy. Ona, prawie
osiemnastoletnia dziewczyna i ja, długowieczny wampir. Tej nocy przysięgliśmy
sobie wieczną miłość. Do śmierci i po śmierci. Na zawsze.
Uznaliśmy
to za nasz ślub.
Dwa
tygodnie. Zaczynam się wahać, czy te kreski mają sens?
Dalej
już było jak w bajce. Zdobyłem pieniądze, kupiłem dom, mieliśmy gospodarstwo,
własną służbę. Anita załatwiała sprawy w dzień, ja w nocy. Czasem się
kłóciliśmy, ale za bardzo się kochaliśmy, by się potem nie pogodzić.
Aż
w końcu nadszedł dzień, w którym wszystko się skończyło. Dzień, w którym
poznałem Ludwika, gorącokrwistego wampira.
Ludwik
był pretendentem do tronu; pragnął zostać wampirzym władcą i szukał
sojuszników. Nie chciałem mieszać się w politykę, ale miesiąc później przybył
posłaniec z dekretem obwieszczającym, że nie wolno zdradzać ludziom, kim
jesteśmy. Ponieważ Anita była człowiekiem, miałem dwa wyjścia – zabić ją albo
zmienić.
Problem
w tym, że moja żona nie chciała być wampirem. Kochała mnie i akceptowała, ale
sama nie miała zamiaru zabijać. Drugi problem, że nie chciałem, by stało się
tak, jak z Krystyną. Być może miłość moja i Anity by przetrwała, bo była
naprawdę silna, ale wolałem nie ryzykować.
Zacząłem
planować ucieczkę, lecz nas zatrzymali. Nie pozwolili wyjechać, dopóki nie
zmienię Anity. Przyrzekłem, że to zrobię i wróciliśmy do domu. I wtedy Ludwik
zaoferował swoją pomoc.
Ukrył
nas w podziemiach. W dzień Anita prowadziła normalne życie, ale w nocy
schodziła do naszej kryjówki. W zamian za schronienie zgodziłem się wziąć
udział w rebelii, mającej na celu obalenie ówczesnego władcy wampirów.
Zaciskam
powieki na myśl o rewolucji, w której brałem udział. Przestałem już liczyć dni.
Nic już nie ma znaczenia. Pojawia się charakterystyczne ściskanie w brzuchu.
Bylebym
tylko miał siłę wspominać.
Przegraliśmy.
Pojmano Ludwika i jego sprzymierzeńców. Długo siedziałem w więzieniu, czekając
na wyrok i wspominając moją Anitę.
Tej
nocy, kiedy miałem pójść walczyć, kochaliśmy się żarliwie, chcąc mieć z siebie
jak najwięcej. Nie opuszczał nas ciągły lęk. Przed wyjściem Anita pocałowała
mnie mocno i obiecała, że zawsze będzie mnie kochać.
-
Po wieczność, Aleksandrze.
-
Po wieczność, Anito.
Ktoś
nas zdradził. Plan był doskonały, dopracowany w każdym szczególe, a jednak...
wkrótce domyśliliśmy się, kto. Elizabeth. Ta, która udawała wampirzycę ściganą
przez władzę. Tak naprawdę była szpiegiem. Znienawidziłem ją.
-
Anito... - szepczę, czując krew pod powiekami. - Anito, co się z tobą teraz
dzieje?
O zmroku grozi jej wielkie
niebezpieczeństwo. Czy udało jej się przeżyć?, zastanawiam się. Dowiedziała
się, co się ze mną stało? Czy za mną tęskni? Płacze? Ma nadzieję, czy już ją
utraciła? I co ona teraz zrobi, sama?
Zniszczyłem
jej życie. Już lepiej by było, gdybym wtedy zabił tych drani i poszedł sobie.
Byłaby teraz szczęśliwą mężatką, a nie... wdową po wampirze.
Anita...
Jej słodka buzia z błękitnymi oczami, otoczona burzą jasnych loków... Mój
aniołek... Nasze pierwsze spotkanie, pierwsza rozmowa, pierwszy dotyk...
Pierwszy pocałunek... Jej perlisty śmiech, gdy się śmiała; kryształowe łzy, gdy
płakała; błyskawice w oczach, gdy krzyczała. Dobra, piękna, odważna, mądra,
zmysłowa... Jedyna. Moja jedyna miłość. Krystyna nawet się do niej nie może
porównać. Kim właściwie była Krystyna? Nawet nie pamiętałem jej twarzy. A
wampiry przecież nie zapominają...
Wszystko
się miesza. Przeszłość z teraźniejszością. Przyszłość jest koszmarem.
Przeraźliwy
ból szarpie moje wnętrzności. Głód sprawia, że nie mogę już myśleć o niczym
innym. Tylko krew. Całe morze krwi...
Ile już minęło?, zastanawiam się.
Miesiąc? Rok? Dwa? Dwadzieścia? Ból jest coraz większy. Z każdym dniem. Wydaje
mi się to niemożliwe, aby bolało bardziej niż teraz, a jednak następnej nocy
przekonuję się, że owszem...
Głód
wypełnia mnie całego. Otacza każdy fragment kości, wysusza skórę, wyciska ze
mnie krew. Każdy ruch jest nieprawdopodobnie bolesny. W końcu niemiłosierny ból
dociera również do umysłu. Każda myśl powoduje ucisk. Trzeba więc przestać
myśleć.
Zostaje
tylko jedno słowo. Krew.
Krew.
Krew. Krew. Krew. Krew...
cdn.
Natalia Iubaris
Wampiry, Anita, krew... brzmi trochę znajomo.^^ Ale opowiadanie przyjemnie się czyta i czekam na ciąg dalszy.:)
OdpowiedzUsuńZnajomo? Czemu? To właściwie opowiadanie na prośbę jednej z czytelniczek mojego drugiego bloga, była ciekawa, jak to jest być zamkniętym w trumnie śmierci^^
UsuńBo kolejny raz trafiam na imię "Anita" przy opowieści o wampirach.;)
UsuńCzyli jednak prośby też realizujesz, dobrze wiedzieć.^^
Popularne imię^^
UsuńNo ba, a kto chciał coś nastrojowego po narodzinach Gabrysia i dostał opowieść o aniołach czuwających nad dziećmi?:P
Na pewno nie ja. Ja chciałem opowiadanie o krwiożerczych chomikach, czyli w pewnym sensie też coś nastrojowego.xD
OdpowiedzUsuńJak to nie?!
Usuń"To liczę na to, że po pewnym szczęśliwym wydarzeniu w Twoim życiu pojawi się tutaj odpowiadające temu opowiadanie :) " - Twoje słowa:P
Krwiożercze chomiki! Tak! To jest dopiero temat!^^
UsuńAle ta o chomikach powinna była mieć pierwszeństwo.:P
UsuńIara! Zatem cała nadzieja w Tobie.^^
Za późno, bo już napisałam tamtą:P
UsuńOd razu cała nadzieja... mam w jednym tekście chomika, jest średniokrwiożerczy. Zdarza mi się pisać na zamówienie, jak się mnie ładnie poprosi, ale jesteś pewien, że chciałbyś akurat chomiki? xD
UsuńChyba że masz jakiś lepszy pomysł.;)
UsuńNo właśnie w ostatnich dniach w ogóle nie, mój wen się na mnie obraził. :(:(:(
UsuńW takim razie pozostaje chomik.;)
Usuń