Od autorek

Od autorek
Zapraszamy na "Bliźniaczki", postapokaliptyczne opowiadanie o zombie.
Jeśli chcecie dostawać powiadomienia o kolejnych opowieściach, dajcie znać w
komentarzu. Pozdrawiamy i czekamy na Wasze opinie:)

piątek, 27 marca 2015

Deszczowe wzgórza. Część 1

Depuis que t'es parti, je parle avec les anges...
Peut-être qu'une nuit... je pourrai même t'entendre.”
1

      Padało. Duże, ciężkie krople spływały po szybach, wydając specyficzny dźwięk, gdy o nie uderzały. Koła przez chwilę poddały się śliskiej powierzchni, odbierając mi panowanie nad pojazdem, zahamowałam gwałtownie, mimo to samochód zatrzymał się dopiero dwa metry dalej, niebezpiecznie zbliżając się do klifu. Zamknęłam oczy i oparłam głowę o kierownicę. Niewiele brakowało. Jeszcze chwila i zamiast jechać do rodzinnego domu, spoczęłabym w grobie przygotowanym mi przez spienione fale. Ulewy w Szkocji są tak częste, że powinnam być przyzwyczajona. Powinnam zmienić opony, gdy tylko tu wróciłam. Przecież wiedziałam, że będzie lało, że będzie ślisko. Tak niewiele brakowało. Jeszcze chwila nieuwagi i byłabym wolna.
      Odetchnęłam raz, potem kolejny. Dasz radę, zawsze dajesz. Weź się w garść, Emily.
Podskoczyłam, słysząc klakson. Uniosłam głowę i obejrzałam się, by zobaczyć błękitne camaro zatrzymujące się za moim gracikiem. Drzwi się otworzyły i ujrzałam mężczyznę, który ruszył w moją stronę pospiesznym krokiem. Nie, tylko nie to, powtarzałam sobie, gdy zatrzymał się przy moim wozie i zastukał w szybę. Skrzywiłam się i zakręciłam korbką, lekko uchylając okno.
     - Przepraszam! Już jadę dalej! - zawołałam, mając nadzieję, że to wystarczy i mężczyzna wróci do swojego luksusowego cacka. On jednak pokręcił głową, a z jego przydługich, ciemnych włosów spłynęła woda.
    - Chciałem zapytać, czy nie potrzebujesz pomocy – odezwał się z nieznanym mi akcentem. - To niebezpieczna droga, twój samochód nie wydaje się dostosowany do tutejszych warunków.
      Jasne, panie ładny, to dlatego, że nie wydałam na niego miliona dolarów, a kupiłam za bezcen w wiejskim warsztacie samochodowym.
      Już chciałam powiedzieć to na głos, ale w ostatniej chwili ugryzłam się w język. Wdawanie się w dyskusje z przypadkowo spotkanymi ludźmi wydawało się nie mieć wiele sensu. Wdawanie się w dyskusję z kimkolwiek nie miało dla mnie sensu. Chwyciłam kluczyk, by ponownie przekręcić go w stacyjce, kiedy dłoń nieznajomego zacisnęła się na mojej. Pierwszym co wyrwało mi się z ust był okrzyk zaskoczenia, następnie zaklęłam siarczyście, spoglądając w ciepłe, brązowe oczy, nagle znajdujące się tak blisko moich.
     - Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć. Po prostu... - Spojrzał na swoją dłoń i powoli cofnął rękę, jednak jego twarz wciąż pozostała blisko mojej. - Jesteś roztrzęsiona, nie powinnaś prowadzić. Mógłbym cię podwieźć, jeśli chcesz...
    - Nie chcę. Nic mi nie jest, po prostu się odsuń i pojadę dalej. - Zniosłam jego spojrzenie, starając się nie okazać jakichkolwiek oznak podenerwowania. Nawet nie wiedziałam, że drżą mi ręce, póki on o tym nie wspomniał. Cholera, Emily, rozsypujesz się. Jeszcze tylko kilka kilometrów, wytrzymaj. - Odsuniesz się wreszcie?
    - Posłuchaj, jeśli potrzebujesz pomocy...
     A kto cię o nią prosi, panie ładny? Zacisnęłam dłonie w pięści, wyprostowałam je i powtórzyłam to kilka razy. Nie robiłam tego z powodu zdenerwowania, tak naprawdę chciałam przekonać samą siebie, że mam kontrolę nad własnym ciałem. Że wcale nie potrzebuję pomocy i jestem w stanie dojechać do celu. Słyszałam deszcz uderzający o szyby i miałam ochotę krzyczeć. Gdyby nieznajomy nie blokował drzwi, najpewniej wybiegłabym z wozu i stanęła na deszczu, błagając, by zmył ze mnie wszystkie te uczucia. Tak bardzo nie chciałam czuć. Odruchowo zerknęłam na torebkę. Zawsze trzymałam w niej pudełko tabletek, które pomagały mi się wyciszyć. Co prawda od ostatniej dawki nie minęło jeszcze dostatecznie dużo czasu, ale...
     Nie. Otrząśnij się, Emily, i jedź.
    - Nie potrzebuję niczyjej pomocy. - Znów spojrzałam w te brązowe oczy spoglądające na mnie z życzliwością i niepokojem. Krople wody wciąż spływały z jego włosów, mocząc mi sukienkę. Przez sekundę miałam ochotę pozwolić mu się podwieźć, spoglądałam na łagodny uśmiech i coś we mnie chciało mu ufać. Być może byłam już tak oszalała, że mój umysł podświadomie szukał drogi ratunku. Jakiejkolwiek, a nieznajomy był najbliżej.
     Westchnął i wysunął głowę z mojego samochodu. Włożył dłonie do kieszeni eleganckich, czarnych spodni, jego biała koszula była już całkowicie przemoczona, a ja mimowolnie zaczęłam się zastanawiać, czy w swoim nieprzyzwoicie drogim camaro zostawił nieprzyzwoicie drogą marynarkę od garnituru. Wreszcie oderwałam od niego wzrok i przekręciłam kluczyk w stacyjce, tym razem ręka mi nie zadrżała. Tak trzymaj, Emily.
     Wdech, wydech. Zapaliłam silnik. Wdech, wydech. Po prostu jedź.
     - Hej! - usłyszałam i spojrzałam na mężczyznę stojącego w deszczu. - Jak się nazywasz?
    - Emily – odparłam odruchowo. Wdech, wydech. Wrzuciłam bieg i ostrożnie naprowadziłam samochód na właściwą drogę.
   - Nie zapytasz, jak ja mam na imię? - Niemal się uśmiechnęłam. Niemal. Zamiast tego rzuciłam nieznajomemu krótkie spojrzenie.
     - Nie. - Ruszyłam przed siebie, pozostawiając go na deszczu.
      Wyglądało gorzej, niż to zapamiętałam. Ponure, gotyckie zamczysko porośnięte bluszczem i winoroślami wciąż przyprawiało mnie o drżenie. Jako dziecko nasłuchiwałam każdego skrzypnięcia, wierząc, że zamek należący do dziadka jest nawiedzony. Jeśli wtedy tak nie było, dziś z pewnością sytuacja uległa zmianie. Dziadek kochał tę ponurą twierdzę i nie opuściłby jej za żadne skarby. Nawet po swojej śmierci. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby w testamencie nakazał pochować go w jego ulubionym ogrodzie pod starą jabłonią. Deszcz sprawił, że duchy wydały mi się nader realne. Cienie spowiły całą posiadłość i przez chwilę zdawało mi się, że suną ku mnie. Wcisnęłam pedał gazu, jednak odjechałam zaledwie metr i znów spojrzałam na budynek. Tam niczego nie ma, Emily. To twoja chora wyobraźnia, byłaś dzieckiem, wmówiłaś sobie wszystkie te bzdury. Tak. Nie byłam już dzieckiem, a kobietą. Miałam już dwadzieścia pięć lat, czas skończyć z lękiem.
     - Jesteś dużą dziewczynką, Emily, teraz musisz stawić czoła temu miejscu. - Sięgnęłam po torebkę i wyjęłam plastikową buteleczkę. Wysypałam na dłoń dwie tabletki i połknęłam je bez popijania. Potem głęboki wdech i wydech. Odłożyłam torebkę i zawróciłam w stronę zamczyska. - Witaj w domu, Emily. Witaj w Deszczowych Wzgórzach.
      Zatrzymałam się przy dużej grocie, którą dawno temu moi pradziadowie przerobili najpierw na stajnię dla koni, potem na garaż. Babcia kazała nawet doprowadzić tam prąd i zamontować światło, jednak często się psuło, a dziadek preferował stare, dobre świece, przez co kandelabry wciąż stały w każdym kącie. Zaparkowałam i wygrzebałam z torebki latarkę. Dziadek Angus zapewne przewraca się właśnie w grobie.
     Poświeciłam na ścianę, szukając masywnych drzwi. Skrzywiłam się, kiedy snop światła padł na kołatkę przypominającą małego potworka. Poczucie humoru MacGregorów nie do końca mi się udzieliło. Podeszłam bliżej i naparłam na drzwi, starając się nie zwracać uwagi na groteskowy wyraz pyska mosiężnej bestyjki.
      - Czołem, Finn – mruknęłam i nie czekając na odpowiedź, weszłam do ciemnego pomieszczenia. Finn to imię, które nadałam kołatce jako dziecko. No dobra, żeby nie skłamać, ktoś inny wymyślił to imię i wypowiedział je, stojąc za drzwiami. Ja natomiast byłam przekonana, że rozmawiam z potworkiem. Zamek pełen był takich paskud, a ja każdej nadałam imię. Używałam ich, póki kuzyni nie zaczęli się ze mnie wyśmiewać i straszyć po nocach. Wtedy narodził się mój strach przed tym miejscem. Miejscem, które opuściłam siedem lat temu i przysięgłam nigdy nie wracać.
      Oświetlałam stopnie, wspinając po długich, stromych schodach. Zadziwiające, że nie natknęłam się na pajęczyny, to oznaczało, że ktoś nadal tu sprzątał. Nikt natomiast nie pomyślał o dywanie, który zagłuszałby dudniące kroki. Znów złapałam się na tym, że je liczę. Były tylko moje, czy słyszałam kogoś jeszcze?
     - Kto idzie? - Podskoczyłam, słysząc cichy, łagodny głos. Oparłam się o ścianę i skierowałam latarkę w stronę, skąd, jak mi się zdawało, dobiegał głos. Odetchnęłam, rozpoznając pomarszczoną twarz Sue Campbell, gosposi dziadka.
      - To ja, pani Campbell. Emily.
     Starsza pani natychmiast się rozpogodziła i zeszła do mnie raźnym krokiem. Jestem pewna, że by podbiegła, gdyby tylko wiek i reumatyzm jej na to pozwoliły. Objęła mnie mocno i ucałowała w oba policzki, nieznacznie sapiąc ze zmęczenia. Odpowiedziałam na uścisk, wdychając zapach jej słodkich perfum. Pani Campbell zawsze kojarzyła mi się z cukierkami.
      - Panienko Emily, jak panienka wyrosła! - Poprowadziła mnie w górę i wciągnęła w snop światła. Kiedy już mi się przyjrzała, cmoknęła z niezadowoleniem. - Wciąż jesteś za chuda. Czym cię karmią w tym Londynie? Wielkie miasto, a moja maleńka Emily wciąż wygląda jak chuchro...
      Pokręciłam głową, postanawiając nie tłumaczyć, że odżywiam się jak większość zdrowych ludzi, pani Campbell wciąż uważała, że wśród młodych kobiet nadal modne są rubensowskie kształty. Może przez ostatnie kilka miesięcy faktycznie jadłam mniej, ale miałam też zdecydowanie mniej ruchu. Zrezygnowałam z zajęć tanecznych i porannych biegów.
     Odpowiedziałam pani Campbell na nieskończoną ilość pytań, podczas gdy ona prowadziła mnie do głównego salonu. Byłam wdzięczna za jej paplaninę, dzięki temu mogłam odwlec nieuniknione jeszcze przez kilka chwil. Spotkanie z rodziną, której nie widziałam od lat. Którą porzuciłam, nie potrafiąc z nią żyć, bo nie byłam dość idealna. Zatrzymałam się w drzwiach i zamknęłam oczy, tłumiąc chęć, by odwrócić się na pięcie i uciec jak najdalej od tego miejsca. Gdzieś, gdzie nikt nie będzie pytał, jak się czuję. Jak to się stało? Dlaczego to zrobiłam? Gdzieś, gdzie nie będzie miejsca dla nikogo poza mną i moim bólem.
     - Wszystko dobrze, kochanie?
      Uścisnęłam dłoń pani Campbell.
      - Tak, dziękuję.
      Skinęła głową i wskazała mi uchylone drzwi.
      - Wszyscy już są. Czekają na panienkę.
     Zatem znów jestem ostatnia. Znów za późno dla mojej idealnej rodziny. Zerknęłam na wiszący w korytarzu portret starszego mężczyzny o grubych, siwych włosach spływających mu na ramiona. Uśmiechnęłam się i dotknęłam płótna na wysokości policzka mężczyzny.
      - Idę tam tylko dla ciebie, dziadku Angusie.
      Rodzinne spotkania mają to do siebie, że nie można ich uniknąć bez względu na to, jak bardzo się tego pragnie. Już po kilkunastu minutach okrzyków, pouczeń i krytycznych uwag miałam ochotę zapaść się pod ziemię i nigdy stamtąd nie wychodzić. Prywatne porażki były ulubionym tematem powtarzanym przez wszystkich w trakcie każdego z takich spotkań. Najczęściej głównym tematem byłam ja, o czym matka z urazą w głosie informowała mnie przez telefon, gdy tylko opuściła towarzystwo. Gdy matka umarła, jej rolę przejął ojciec. Dziś musiałam wysłuchać wszystkiego z pierwszej ręki.
      - To wszystko przez ten nadmiar zajęć. Doprawdy, nigdy nie umiałaś usiedzieć na miejscu, co? - Ciotka Brenda cmoknęła z niesmakiem i zmierzyła mnie surowym spojrzeniem. - Doskonale rozumiem, dlaczego moja Aileen nie chciała się z tobą zadawać.
      Aileen, córka Brendy, piękna blondynka o dużych zielonych oczach rzuciła mi rozbawione spojrzenie i uniosła kieliszek w ironicznym toaście. To ona osiągnęła największy sukces, najpierw pracując jako modelka, później biorąc ślub z udziałowcem jednej z największych firm w Anglii.
     - To przez tę pracę, porządna kobieta nie powinna trudnić się w takim miejscu rozpusty. - Poparła ciotkę jej druga córka, Kelsi.
     - Nic dziwnego, że mąż ją zostawił – prychnął Colin, dolewając sobie wina.
    - Balet nie ma nic wspólnego z rozpustą – zaprotestowałam cicho. O moim byłym mężu, Loganie, nie chciałam mówić.
     Dostrzegłam błysk w oczach Aileen i przygotowałam się na kolejną dawkę jadu, jednak nim otworzyła usta, ubiegło ją głośne chrząknięcie. Wszyscy, jak jeden mąż, odwrócili się w stronę kominka, przy którym stał starszy, siwiejący mężczyzna. Widząc, że zyskał naszą pełną uwagę, przerzucił kilka kartek w leżącej na stoliku teczce, gdy znalazł właściwą, umieścił ją na podkładce i spojrzał na nas.
      - Możemy zaczynać? To chyba już wszyscy krewni zmarłego?
      - Jeszcze Sue Campbell, zarządzała tym domem niemal od zawsze, powinna...
      - To pokojówka, Emily. Służba, to nie rodzina - skarcił mnie stryj i skinął głową prawnikowi. - Proszę zaczynać, a najlepiej od razu przejdźmy do sedna... kto otrzyma rezydencję MacGregorów?
     Oczywiście, tylko to ich interesowało. Spadek. Gdy byłam dzieckiem, dziadek wiele razy opowiadał o klejnotach ukrytych w komnatach tego zamku. Moi kuzyni zwykle bawili się potem w poszukiwaczy skarbów, marząc by odkryć słynny majątek MacGregorów. Tylko ja nigdy nie wierzyłam w jego istnienie.
Usiałam w fotelu, czując niebezpieczne drżenie kolan i modliłam się, by spotkanie skończyło się jak najszybciej. Każda minuta w tym tłumie wiele mnie kosztowała, zbyt wiele. Odetchnęłam i sięgnęłam po szklankę z wodą.
     - Myślę, że lepiej będzie, jeśli odczytam całą treść testamentu, takie było życzenie zmarłego. - Mężczyzna przyjrzał się zebranym, odchrząknął i spojrzał w dokumenty.
 
Skoro jest tu cała moja rodzina, to znaczy, że umarłem. I dobrze, nie chciałbym oglądać tych wszystkich gąb na raz. Może chociaż po śmierci odpocznę od Waszej głupoty i chciwości. Tak, dobrze słyszycie, chciwości. Doskonale wiem, dlaczego tu jesteście. Przyciągnął Was skarb klanu MacGregorów, jednak nie cieszcie się tak prędko, dobrze go ukryłem. Powinienem wrzucić go do morza, żebyście nigdy go nie odnaleźli. A może to zrobiłem? No dalej, kto pierwszy pobiegnie wynająć łódź? Colinie, Ty zapewne od razu skoczyłbyś z klifu, co? Zatem nie, mój skarb nie spoczywa na dnie morza. Skacząc najpewniej byś się zabił, a przecież dopiero co się Ciebie pozbyłem. Dlatego dam Wam szansę. Bogaćcie się i żyjcie jak najdłużej. Słyszycie? Nie chcę Was tu. Z Wami i niebiosa stałyby się piekłem.
Do dzieła zatem. Nie cieszcie się jednak, bo klejnoty otrzyma ten, kto mnie kochał. A więc, Brendo, Ty możesz już wyjść, nie masz najmniejszych szans.
     Przerwało nam oburzone prychnięcie, jednak jedno spojrzenie prawnika wystarczyło, by uciszyć ciotkę.
Powiem wprost, będziecie musieli się nieźle natrudzić, ponieważ nie powiem, kto dostanie spadek. Sami o tym zadecydujecie, postępując według moich zaleceń. Ogłaszam polowanie na skarb, kto odnajdzie go pierwszy – brawo, wygrywa. Reszta będzie musiała obejść się smakiem. Ha, wyobrażam sobie Wasze miny. A co, myśleliście, że jestem stary i ślepy? Stary i owszem, choć musicie wiedzieć, że zachowałem wigor do ostatniej minuty! Kobiety pewnie nadal mnie opłakują. Ślepy jednakże nie jestem, znam Was, ziółka! Wiem, że tylko czekaliście, aż wyciągnę nogi i majątek przejdzie na Was. No i wyciągnąłem, ale nie myślcie, że nie mogę utrudnić Wam życia zza grobu!
Oto Wasze zadanie: każdy otrzyma klucz otwierający tylko jedne drzwi na terenie mojej posiadłości. Dokładnie tak, mojej, jeszcze jej nie wygraliście! Teraz mój dobry przyjaciel, Gregory, rozda Wam klucze, po jednym dla każdego. Gdzieś za drzwiami, które otwiera znajduje się cel naszej zabawy. Pieniądze, klejnoty, a może nawet coś więcej. Macie tydzień, szukajcie drzwi i wskazówek. Jeśli w tym czasie nikomu się nie uda – dom i całe bogactwa otrzyma pani Campbell, będzie to odpowiednia rekompensata za użeranie się z Wami.
A teraz ruszcie leniwe tyłki i zabierajcie się stąd. Narka, frajerzy!
Wasz, wcale nie kochający, Wielki Wódz, Angus MacGregor.
 
       Prawnik uśmiechnął się pod nosem i włożył dokumenty do teczki, natychmiast rozległy się liczne protesty członków całej mojej rodziny, jednak mężczyzna ani trochę się nimi nie przejął. Uprzejmie wyjaśnił, że taka jest wola dziadka, a jego zadaniem jest dopilnować, by wszystkim zajęto się jak należy i odmówił zdradzenia miejsca ukrycia skarbu MacGregorów nawet, gdy ciotka Brenda zaczęła wygrażać, a kuzynka Klara udała malownicze omdlenie w ramiona stryja Patricka. Dopiero gdy wszyscy zrozumieli, że nie uda im się przekupić prawnika, pan Gregory postawił na stoliku szkatułkę i uchylił wieko, pozwalając nam dojrzeć piękne, mosiężne klucze. Do każdego z nich przyklejona była karteczka z imieniem, tak więc prawnik dziadka czytał na głos ich zawartość, a wtedy my po nie wychodziliśmy. Całkowicie w stylu dziadka.
     - Aileen Evans. - Moja kuzynka, co akurat nie trudno było przewidzieć, znalazła się na liście jako pierwsza. Podniosła się z gracją i wyciągnęła zgrabną dłoń, na której natychmiast wylądował jeden z kluczy. Zacisnęła na nim palce, rzuciła nam wyniosłe spojrzenie i opuściła salon.
       Objęłam się ramionami i czekałam. Colin, Kelsi, kuzyn Anndra, stryj Wallace, Patrick, Klara, kuzyn Roy i ciotra Brenda. Wreszcie w pokoju pozostał tylko Gregory, no i ja.
       - Emily MacGregor. - Posłał mi pokrzepiający uśmiech, wstałam i sięgnęłam po klucz, zauważając, że znów drżą mi dłonie. - Powodzenia, panienko. Tak między nami, Angus uważał, że to panienka wygra. - Ścisnął lekko moją dłoń. - Jednakże musi panienka być silna.
      Nie zaprotestowałam, że panienką przestałam być w dniu, gdy poślubiłam Logana Carmichaela i rozwiodłam się z nim miesiąc później, gdy zdradził mnie z moją najlepszą przyjaciółką. Dzień po rozwodzie dowiedziałam się, że noszę w sobie jego dziecko. Martwe dziecko Logana Carmichaela. To wydarzyło się prawie rok temu, a ja wciąż nie potrafiłam się pozbierać.
       - Nie zależy mi na spadku, panie Gregory.
     - Wiem, panienko – roześmiał się, zaciskając moje palce na kluczu. - I właśnie dlatego Angus był przekonany, że go zdobędziesz. Ciebie jedną kochał pośród całej tej zgrai, jestem pewien, że zapisałby ci wszystko, gdyby nie uznał tej fasy z kluczami za genialną intrygę. - Znów posłał mi uśmiech. - Powodzenia, panienko.
      Podziękowałam mu cicho i opuściłam pokój z kluczem w dłoni. Czas zadomowić się w sypialni i postarać się uniknąć kolejnych spotkań rodzinnych.
       Liczyłam na to, że pokój będzie choć trochę oddalony od innych, jednak powinnam była już się nauczyć, że moje marzenia nigdy się nie spełniają. Leżałam w łóżku, próbując zasnąć i jednocześnie ignorując miłosne jęki Aileen i jej męża, których sypialnia znajdowała się tuż za ścianą. Przewróciłam się na bok, wbijając wzrok w nocne niebo rozpościerające się za otwartym oknem. Nie wiem, kiedy znów zaczęło padać, czy, być może, wcale nie przestało, jednak krople deszczu uderzające o parapet w pewien sposób mnie uspokajały. Kiedy w końcu odgłosy zza ściany ucichły, było już dawno po północy, a ja wciąż nie mogłam spać. Otuliłam się kocem, wysłuchując, co mój brat, deszcz, ma mi do powiedzenia.
      Skrzypnięcie było ciche, w pierwszej chwili pomyślałam, że Aileen ma ochotę na powtórkę, jednak, gdy dźwięk się powtórzył, okazało się, że dobiega z przeciwnej strony. Tam nie było pokoju. Usiadłam, marszcząc brwi. Ciche skrzypnięcie i cisza. Wstałam z łóżka i, najciszej jak mogłam, podeszłam do ściany, przyłożyłam do niej ucho i czekałam. Szuranie, szmer, chrapliwy oddech.
      Dopadłam do drzwi i gwałtownie je otworzyłam, wybiegając na korytarz. Pusto. Po lewej stronie mojego pokoju była tylko ściana, żadnych drzwi. Podeszłam do niej i znów przyłożyłam ucho. Kłap. Kłap. Plask. Kroki? Ktoś chodził boso i... ale jak mógł chodzić w ścianie?! Silny przeciąg trzasnął drzwiami, a ja podskoczyłam wystraszona. Dość tego, wróciłam do pokoju, zamknęłam drzwi i zablokowałam je krzesłem. Być może miałam paranoję. Może połknęłam dziś za dużo leków. A może w opowieściach dziadka było ziarnko prawdy i dwór naprawdę był nawiedzony.
     Kolejne popołudnie cała rodzina spędziła włócząc się korytarzami i wciskając swoje klucze, gdzie popadnie. Obserwowałam ich poczynania i rosnącą frustrację, siedząc w kuchni i popijając kawę z panią Campbell. Tylko w tym miejscu mogłam liczyć na odrobinę prywatności. Obracałam w palcach swój klucz, podziwiając zdobiące go rzeźbienia.
     - Masz już jakiś pomysł, panienko Emily?
      Podniosłam na nią wzrok i pokręciłam głową.
    - Nie mam zamiaru szukać tych drzwi. Jedyne, czego chcę, to by ktoś jak najszybciej znalazł skarb, a wtedy będę mogła wrócić do domu.
      Do mojego pustego domu, gdzie wreszcie będę sama. Przymknęłam oczy, myśląc o tej chwili.
     - Powinna panienka spróbować. Może właśnie poszukiwania oderwą panienkę od trapiących ją trosk. - Dotknęła mojego ramienia. - A może pojedziesz do miasta, sprawdzisz, co tam słychać? Nie byłaś u nas tyle lat...
     - Nie mam ochoty włóczyć się po mieście. - Wstałam. - Dziękuję za kawę, pani Campbell, pójdę już do siebie.
     Przytuliłam lekko starszą panią i opuściłam kuchnię, niemal wbiegając po schodach. Moje buty uderzały o stopnie, wydając dźwięk, który roznosił się między murami dworu MacGregorów. Miałam wrażenie, jakby dźwięk narastał, chcąc mnie przytłoczyć. W moim cichym mieszkanku to się nie działo. Wiatr nie targał moich włosów, wdarłszy się do środka przez niewidoczną szparę. Natychmiast przypomniałam sobie o nocnym incydencie.
     Doskonale, Emily, teraz jeszcze tracisz rozum.
     Wpadłam do pokoju, pozwalając, by drzwi zamknęły się za mną z głośnym trzaskiem. Oparłam się o nie i odetchnęłam głęboko. Nagle panicznie zapragnęłam nie być w tym miejscu. Nie być gdziekolwiek.
     - Poradzisz sobie, musisz tylko wziąć leki.
      Deszcz uderzał w moje ciało bez litości, nakłaniając, bym uczyniła jeszcze jeden krok. Ostatni krok ku wolności. Zacisnęłam palce na połach sukienki i spojrzałam w dół. Stałam na dachu tuż nad moim pokojem, najpierw chciałam tylko zaczerpnąć powietrza i poczuć na skórze deszcz, a potem... skacz, Emily. Nie będzie więcej bólu, żalu, rozpaczy. Dość już pozostawałam silna, prawda? Zasłużyłam, by odpocząć i się poddać. Zamknęłam oczy, unosząc twarz ku niebu, krople wody spływały po moich policzkach, wsiąkały we włosy i ubranie. Rozłożyłam ręce jak do lotu, czując każdą drobinę deszczu. Moim ciałem wstrząsnął dreszcz, chciałam płakać i śmiać się jednocześnie. Tylko jeden krok. Najwyższa pora, by go uczynić. Uśmiechnęłam się przez łzy, zaczerpnęłam ostatni, długi oddech.
 
1 (fr.) Odkąd cię nie ma, rozmawiam z aniołami. Być może pewnej nocy usłyszę ciebie.: Bruno Pelletier – Depuis que t'es partis
Iara Majere

9 komentarzy:

  1. Polowanie na skarb - ciekawy pomysł ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polowanie na skarb to tylko tło historii, którą chcę opowiedzieć.:)

      Usuń
  2. Bardzo klimatyczna historia, czekam na dalszą część.
    W tekście jest: czas skoczyć z lękiem, powinno być chyba skończyć, ale wtedy byłoby powtórzenie. Byłam wdzięczna za jej paplaninę, dzięki tego mogłam [...]. Dzięki temu. Szkoda, że opis zewnętrzny zamku jest taki krótki. Dobra, skończyłam narzekać. Bardzo podoba mi się polowanie i jestem ciekawa, co będzie dalej. Staruszek musiał być za życia barwną postacią, gdyż jego testament jest naprawdę ciekawy. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki wielkie, już poprawiłam. Tak to jest, że w korekcie zawsze coś umknie, więc jestem bardzo wdzięczna.:) Opis zamku jest nieduży, ponieważ nie chciałam przeładować tekstu opisami. Bardzo możliwe, że wrócę do tej historii i spróbuję ją rozwinąć, jeśli tak będzie, na pewno postaram się o bardziej szczegółowy opis zamku.
      Senior rodu był bardzo żywiołowym człowiekiem, także bardzo specyficznym.:)

      Usuń
  3. Dziadek był the best ;) testament genialny i przyznam, że myślałam, że Emily dostanie zamek i dopiero pozostawszy w nim coś się będzie działo. A tu proszę, cała misterna intryga z kluczami :) Jestem przeciekawa co dalej!

    A dla kogo dedykacja? :) Czyżby synek Natalii już przybył na świat? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Historia jest bardziej skomplikowana niż podarowaniu zamku ulubionej wnuczce, stary MacGregor nie przepuściłby takiej okazji. Cieszę się, że wzbudził pozytywne reakcje.:)

      Owszem, mały jest już wśród nas i ma się dobrze. No i jest prześliczny.:)

      Usuń
    2. No to cudownie, pozdrów ją ode mnie i niech małego utuli! :)

      Usuń
    3. Natalia dziękuje za pozdrowienia. Mały utulony już nie raz. :)

      Usuń
    4. No ba, z pewnością, ale jeden raz niech liczy się ode mnie :)

      Usuń