Wiatr szumiał w moich uszach, a
muzyka z radia zagłuszała hałas na drodze. Jechałam z prędkością
sześćdziesięciu mil na godzinę autostradą z Charleston w stanie Wirginia
Zachodnia do Erie w stanie Pensylwania. Według moich obliczeń, powinnam
dojechać za jakieś dwie godziny. Może jeszcze zdążę przed kolacją, pomyślałam
optymistycznie.
Dziesięć minut później mój optymizm gdzieś wyparował, bo znalazłam się w
ogromnym korku. Po dwudziestu minutach czekania przejrzałam się w lusterku,
przygładziłam jasnobrązowe loki i odsunęłam szybę.
- Co
się dzieje? - spytałam kierowcę, który najwyraźniej wyszedł zorientować się w
sytuacji. Właśnie wracał do samochodu.
-
Zdaje się, że był tam jakiś pościg policyjny czy coś takiego – odparł uprzejmie
mężczyzna, zerkając na mnie z zainteresowaniem. - Straszliwa kraksa, może
potrwać to ze trzy godziny albo i dłużej. Cała autostrada zablokowana.
-
Co? Zablokowana? No to świetnie - mruknęłam ponuro. - Dziękuję panu. -
Zasunęłam szybę i wyciągnęłam komórkę. Zadzwoniłam do Carmen, mojej siostry i
zrelacjonowałam, jaka jest sytuacja.
- No
trudno, nic nie poradzisz. Do jutra może jakoś się tu dostaniesz.
- Do
jutra? - Westchnęłam. - Mam nadzieję, że aż tak źle nie będzie.
Po
krótkiej rozmowie rozłączyłam się i zadzwoniłam do Seleny, mojej koleżanki z
pokoju. Mieszkałyśmy ze sobą od pół roku i świetnie się dogadywałyśmy. Odebrała
po pierwszym sygnale.
- Czego zapomniałaś, Lia?
-
Niczego. Stoję w gigantycznym korku z powodu jakiegoś wypadku i nie wiem, kiedy
dojadę. Spóźnić się na własne urodziny... ech – westchnęłam. - Mówiłaś, że dziś
w nocy dojedziesz, ale jeśli autostrada nie zostanie odblokowana...
- W
takim razie musisz jechać inną drogą – przerwała mi. - Możesz zawrócić?
Zerknęłam w lusterko.
- Za
mną trochę tłoczno, ale poradzę sobie.
- To
zawróć. Ja cię pokieruję na boczną ścieżkę. Nadłożysz godzinę drogi, ale
spokojnie dotrzesz przed zmrokiem.
- Uhm, już wykręcam. Zaczekaj. -
Ponieważ nie miałam ze sobą zestawu słuchawkowego, odłożyłam komórkę i
zawróciłam, po czym odjechałam kawałek i sięgnęłam po telefon. - Już jestem. Co
teraz?
- Dojedź do lasu. Widzisz las?
- Tak, już tam jadę. - Przyśpieszyłam
i po chwili byłam już za linią drzew. Las rozciągał się po prawej stronie.
- Wjedź w pierwszą drogę, jaką
zobaczysz, a potem jedź cały czas prosto – nakierowała mnie.
- Dobra. - Ponownie się rozłączyłam
i powoli jechałam na drugim biegu, wyglądając wspomnianej drogi. W końcu
dostrzegłam wąską jednopasmówkę i skręciłam w nią. Nie zauważyłam żadnych,
ostrych zakrętów, więc przyśpieszyłam i jechałam tak przez jakiś kwadrans. W
końcu dojrzałam rozjazd. Zatrzymałam się i sięgnęłam po telefon. Ku mojej rozpaczy,
nie było zasięgu.
Wysiadłam z samochodu i chodziłam w
kółko, próbując złapać zasięg. Wtem spostrzegłam niewielką tabliczkę przy
skręcie w lewo z napisem Do Krwawej Osady.
- Co? Krwawa osada? Ktoś musiał być
bardzo dowcipny. - Wzruszyłam ramionami, schowałam komórkę do kieszeni i
wróciłam do auta. Po chwili wahania ruszyłam i skręciłam w lewo. Nie widziałam
sensu powrotu na zablokowaną autostradę. Miałam tylko nadzieję, że nie jadę do
siedziby jakiś morderców lub terrorystów. Nazwa osady była niezbyt zachęcająca.
Pół godziny później zerknęłam na
stan paliwa i z przerażeniem uświadomiłam sobie, że mi się kończy, choć byłam
pewna, że wczoraj zatankowałam do pełna.
- A więc pech mnie nie opuszcza, i
to akurat dzisiaj, dzień przed moimi urodzinami – mruknęłam ponuro i w następnej chwili z ulgą spostrzegłam
znak stacji paliw.
Ale stacja paliw w lesie?
Wzruszyłam ramionami. Oby to nie był kolejny dowcip.
Przyśpieszyłam i wjechałam do
jakiegoś miasteczka, które faktycznie wyglądało na osadę, choć nie wiedziałam i
jakoś nieszczególnie miałam ochotę się dowiedzieć, czemu miała być akurat
„krwawa”. Po obu stronach drogi stały domy, a po krótkiej chwili po lewej dojrzałam
ową stację. Skręciłam i zatrzymałam się, po czym wysiadłam z auta. Ciepłe
promienie słońca delikatnie oblały moją twarz. Ogarnęło mnie niemiłe uczucie.
Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, skąd się wzięło.
Osada wyglądała na wymarłą. W
domach były szczelnie pozasłaniane okna, a wokół nie dostrzegłam żywej duszy.
Rozejrzałam się po stacji i zauważyłam, że była aktywna i czynna. Naprzeciwko
stał sklep samoobsługowy, tam pewnie miałam zapłacić za benzynę. Stałam jeszcze
przez chwilę w nadziei, że ktoś wyjdzie mnie obsłużyć, w końcu jednak poddałam
się i sama wlałam benzynę do baku, po czym wzięłam portfel i skierowałam się do
sklepu.
- Gdybym teraz odjechała, nie
płacąc za paliwo, pewnie od razu by ktoś wylazł – mruknęłam do siebie. Weszłam
do środka. Siedząca za ladą, młoda blondynka obdarzyła mnie obojętnym
spojrzeniem jasnoniebieskich, wręcz błękitnych oczu i wróciła do czytania gazety.
Wzięłam niebieski koszyk i ruszyłam między półki.
W sklepie kręciło się kilka osób,
zatem miasteczko nie mogło być tak całkiem opuszczone. Produkty też wyglądały
normalnie, wzięłam więc chipsy, cukierki, sok i po namyśle sięgnęłam po mleko,
z przyzwyczajenia zerkając na datę przydatności do spożycia.
Piętnasty maja? A był czerwiec,
więc mleko było o ponad miesiąc przeterminowane. Kiedy spojrzałam na rok,
zachciało mi się śmiać. Zamiast 2011, widniała tam data2001.
- Chyba jedynka pomyliła im się z
zerem – powiedziałam do siebie, sięgając po drugie mleko. Data była identyczna.
W trzecim zamiast piętnastego maja był dwudziesty trzeci.
Rok 2001.
- O, to akurat dziesięć lat i
miesiąc – mruknęłam, rozglądając się za innym mlekiem.
- Nie radziłbym ci cokolwiek tu
kupować – usłyszałam za sobą. Drgnęłam i odwróciłam się. Przede mną stał nieco
wyższy ode mnie, przystojny mężczyzna. Rzadko oceniam kogoś na pierwszy rzut
oka, że jest przystojny. Zwykle myślę: może być. Teraz nie miałam wątpliwości co
do takiego stwierdzenia. Facet miał w sobie coś nieziemskiego. Śniadą twarz
otaczały ciemne, proste włosy sięgające do połowy uszu, a duże, ciemne oczy
błyszczały jak ślepia wilka, wpatrując się we mnie tak, że przeszły po mnie
ciarki. Cofnęłam się, a wówczas wzrok mężczyzny złagodniał. - Zostaw to, zapłać
za benzynę i odjedź stąd czym prędzej. O zmroku robi się tu niebezpiecznie.
- Niebezpiecznie? Dlaczego? -
Wpatrywałam się w niego jak w obrazek, nie mogąc oderwać wzroku.
- Wokół jest las, jeśli nie
zauważyłaś.
- No, tak. - Zamrugałam oczami,
jakby wynurzając się z transu. - Kupię tylko te rzeczy i jadę dalej. Dzięki za
ostrzeżenie. - Odwróciłam się, zdając sobie sprawę, że być może marnuję szansę
mojego życia. Ale czy taki przystojny mężczyzna mógłby być sam? Byłam stu
procentowo pewna, że nie. No, może w dziewięćdziesięciu procentach. Zawsze mógł
się właśnie rozstać z dziewczyną.
- Tylko sprawdź termin, zanim
kupisz – doradził mi jeszcze. Posłusznie podniosłam sok i skrzywiłam się. Znowu
pomyłka w roku, a miesiąc lipiec. A jeśli chodzi o poprzedni rok? W takim razie
sok byłby już po terminie. Wolałam nie ryzykować, więc odłożyłam go na miejsce
i sięgnęłam po napój.
Termin przydatności – rok 2000.
Znowu poczułam się nieswojo. Coś tu
było nie tak. Zostawiłam cały koszyk obok półki i ruszyłam do kasy.
- Zapłacę tylko za benzynę. -
Podałam kartę, którą kasjerka włożyła do czytnika. Po sfinalizowaniu transakcji
skierowałam się do drzwi. Z ulgą opuściłam ten dziwny sklep, ale kiedy
wsiadałam do samochodu, spostrzegłam, że stoi on nieco dalej niż go zaparkowałam,
w efekcie czego przód był ukryty w cieniu. Teren był tutaj płaski, więc jakim
cudem się stoczył? Wydawało mi się, że zaciągałam hamulec ręczny, ale oczywiście
– zapomniałam. Włożyłam kluczyki i spróbowałam uruchomić silnik.
Bezskutecznie.
- Szlag by to! No co jeszcze, co,
pytam?! - zawołałam, opierając bezradnie głowę o kierownicę. Sprawdziłam
komórkę – brak zasięgu. Ponownie spróbowałam zapalić, drugi i trzeci raz – nic.
- Pewnie akumulator. - Wyszłam, ze złością trzaskając drzwiami i wróciłam do
sklepu. - Przepraszam bardzo, ale samochód nie chce mi zapalić. Chyba
akumulator mi wysiadł.
Dziewczyna spojrzała na mnie pytająco.
- Pomoże mi pani?
- Ja? Ja się na tym zupełnie nie
znam! Tylko tu sprzedaję. - Blondynka zrobiła duże oczy.
- A kto się zna? - Rozejrzałam się
po pustym sklepie. - No, tak. Jak potrzeba mężczyzny, to nagle nikogo nie ma!
Dżentelmeni od siedmiu boleści. – Zerknęłam na dziewczynę, która wydawała się
być wyraźnie rozbawiona tą sytuacją. – Mogę zadzwonić po jakąś pomoc drogową?
- Nie mamy tu telefonów – odparła
dziewczyna – bo nikt nie przeciągnął tutaj linii, a komórki nie mają zasięgu.
- Poważnie? – Westchnęłam i
pokręciłam głową, zastanawiając się, co mam dalej robić.
- Może skorzysta pani z pomocy
naszego mechanika? Tylko że on zaczyna swoją zmianę dopiero po zmroku. Ale może
pani do niego pójść już teraz, jak pani wyjdzie ze stacji, to prosto i po
prawej. Jest napis.
- Dobrze, dziękuję. - Uśmiechnęłam
się z ulgą, na co dziewczyna również rozciągnęła usta, bez pokazywania zębów.
Wyszłam i szybko znalazłam wspomnianego fachowca, który jednak odmówił mi
natychmiastowej pomocy.
- Śpieszę się. - Popatrzyłam
błagalnie na przystojnego mężczyznę po trzydziestce, który pokręcił głową.
- Nie da rady przed zmrokiem.
- Dopłacę, ile pan zechce.
Pokręcił głową.
- Co wy wszyscy z tym
zmrokiem? Wampirami jesteście czy co? – zdenerwowałam się.
- A jak pani myśli, czemu to się
nazywa Krwawa Osada? Oczywiście, że jesteśmy wampirami. - Uśmiechnął się lekko.
Na żarty mu się zebrało. - O świcie pani autko będzie już gotowe do drogi.
- O świcie? Proszę pana, jutro są
moje urodziny i siostra wyprawia mi przyjęcie. Jak wyjadę o świcie, to dotrę
dopiero koło południa!
- Urodziny nie zając. O, i będę
miał jutro okazję złożyć pani życzenia. Może dostanie pani jakiś rabat z tej
okazji. A zmrok już niedługo. - Ponownie się uśmiechnął, po czym wskazał przed
siebie. - Tam jest hotel, niedrogi. Może się pani przekimać.
- A jest tu jakiś inny mechanik?
Pokręcił głową.
- No to świetnie. - Odwróciłam się
i ruszyłam w stronę samochodu. - W takim razie proszę go naprawić najszybciej,
jak się da – dodałam z rezygnacją.
Wzięłam plecak z rzeczami, torebkę
i ruszyłam w stronę wspomnianego hotelu. Po drodze mijałam domki, parterowe,
stojące w niewielkiej odległości od siebie, z pozasłanianymi oknami. Czyżby
chcieli pozować na wampirów? I ten facet, tak swobodnie oznajmiający, że owszem,
są wampirami. Uśmiechnęłam się do siebie. W końcu chciałaś przeżyć przygodę,
prawda, Lia?
Poprzedniego dnia, przed
wyjazdem, Selena zapytała mnie, co bym chciała na urodziny. Odpowiedziałam, że
wystarczy, jak przyjedzie. Zgodziła się dotrzeć następnego dnia.
- Ale powiedz, co byś chciała. Może
jakieś specjalne życzenie?
- O tak. Chciałabym przeżyć
przygodę, bo jak na dziewczynę, która urodziła się w nocy z 23 na 24 czerwca,
to mam stanowczo za nudne życie – odparłam pół żartem, półserio.
- Nie ma sprawy. Załatwię to. -
Wtedy w oczach Seleny ujrzałam dziwny błysk. Lubiłam ją, nawet bardzo, ale
czasem była naprawdę dziwna. Pracowała tylko w nocy, podobno w sklepie przy
rozkładaniu towaru. Wracała przed świtem, po czym spała do południa. Nigdy nie
wstała przed godziną dwunastą i nie wychodziła z domu, dopiero do pracy albo na zakupy, ale i
to dopiero wieczorem. Mimo to ją lubiłam, miała w sobie mnóstwo życzliwości i
świetnie się dogadywałyśmy.
Ach, no i była weganką. Jadła
jakieś dziwne rzeczy, na które wolałam nawet nie patrzeć.
Stanęłam przed hotelem U Purpurowej
Pani i uśmiechnęłam się na skojarzenie, które mi się nasunęło. Purpura – krew.
Pokręciłam głową i weszłam do środka.
Przedpokój był niewielki, a w
recepcji stała ładna, drobna dziewczyna o włosach czarnych jak smoła i oczach
jak węgielki. Twarz miała kontrastowo bladą, przez co skojarzyła mi się z
porcelanową laleczką.
- Zapraszam – powiedziała,
uśmiechając się lekko. Odpowiedziałam uśmiechem i zrobiłam krok w jej stronę,
gdy nagle przede mną pojawił się mężczyzna. Ten sam, którego spotkałam w
sklepie.
- Co ty, u licha, wyprawiasz?!
Miałaś wsiąść do auta i odjechać. - Złapał mnie za rękę i wyciągnął na ganek.
Byłam tak zdumiona, że nie zdążyłam zaprotestować. - Za niecałą godzinę
zapadnie zmrok. Może jeszcze zdążysz wyjechać z lasu. - Zatrzymał się w ganku,
tak, że oboje staliśmy w cieniu. - Jeśli nie zdążysz, nie przeżyjesz tej nocy,
dziewczyno. – Westchnął z rezygnacją. – Jak się nazywasz?
- Mam na imię Lia… Samochód mi się
popsuł – wydukałam.
- Jestem Sean. Popsuł? - Zmarszczył
brwi. - Nie sądzę, by sam się popsuł. Dam ci swój. - Wyjął kluczyki i podał mi.
- Masz.
- Dajesz mi swój samochód? -
Spojrzałam na niego zdumionym wzrokiem.
-Tak, zielonooka panno. Bierz i
uciekaj. To tamten. - Wskazał na czarnego volkswagena. - Trzymaj się słońca,
unikaj cienia.
Cofnęłam się i pokręciłam głową.
- Co tu się dzieje? Czy to miasteczko
jakiś kanibali, morderców, którzy o zmroku poćwiartują mnie na kawałki? -
Popatrzyłam na niego, czekając, aż zacznie się śmiać i powie, że to żarty.
- Nie. To Krwawa Osada. Miasteczko
wampirów. - Sean uniósł górną wargę i ujrzałam dwa śnieżnobiałe kły. Wyglądał
teraz jak wampir z legendy. Przystojny, tajemniczy i o ostrych zębach.
- To są sztuczne kły, prawda?
- zapytałam niepewnie. - Wampiry istnieją tylko w filmach i książkach.
- Nie musisz mi wierzyć. Ale
tracisz swój cenny czas. Czas, który może uratować ci życie.
Zrozumiałam, że mówi poważnie.
Wierzył w to, co mówił. A więc musiał być psychopatą. Dopiero teraz
skojarzyłam, że wszyscy mieszkańcy kryli się w cieniu, moje auto również
zostało wsunięte w cień. Wtedy mogli coś zepsuć. Mechanik, który nie wychodzi
po zmierzchu.
O szlag by to. Nikt tu nie
wychodził przed zmrokiem, zdałam sobie sprawę. Jestem w miasteczku pełnym
psychopatów, którzy myślą, że są wampirami! Cofnęłam się i wpadłam na
dziewczynę, która jeszcze przed chwilą siedziała po drugiej stronie w recepcji.
- Proszę go nie słuchać, ma nie po
kolei w głowie – powiedziała, marszcząc brwi.- Przenocujemy panią, proszę
wejść.
- Zostaw ją! - Mężczyzna złapał
dziewczynę za rękę.
- Co ty wyprawiasz, idioto! Puść
mnie!
Korzystając z ich nieuwagi,
wybiegłam z hotelu i ruszyłam w stronę samochodu. Dostrzegłam, że osada zaczyna
się zaludniać. Mieszkańcy powychodzili na ganki, ale tylko po prawej stronie,
lewa, tam gdzie na gankach nadal tańczyły promienie słońca, wciąż wyglądała jak
wymarła. Ci, którzy wyszli, trzymali się w cieniu. Przyśpieszyłam i wsiadłam do
auta. Drżącymi rękami uruchomiłam silnik i wyjechałam na drogę. I wtedy
popełniłam błąd.
Skierowałam się na prawą stronę
drogi i wjechałam pod duże, rozłożyste drzewo. Zbyt późno przypomniałam sobie
ostrzeżenie Seana, żeby unikać cienia. Samochód zatrzymał się niespodziewanie,
mimo że silnik nie zgasł. Nacisnęłam gaz, lecz daremnie. Usłyszałam pisk opon,
ale auto ani drgnęło. Odwróciłam się i z przerażeniem spostrzegłam, że za mną
stoi wysoki, barczysty mężczyzna, trzymając za bagażnik.
- Co jest?! - Poczułam, jak
oblewają mnie zimne poty. Wciąż nie chciałam w to uwierzyć, ale jak to możliwe,
żeby facet był silniejszy od samochodu?
Strach wyrwał mnie z oszołomienia.
Działałam instynktownie. Wrzuciłam wsteczny i nacisnęłam gaz. Rozległo się
głuche uderzenie. Wrzuciłam jedynkę i wyjechałam z cienia. Zatrzymałam się na
słońcu, zerkając w lusterko. Dostrzegłam leżącego człowieka.
Zabiłam go?!
Wyskoczyłam z auta i stanęłam w słońcu,
patrząc na leżącego. Wokół mnie, w cieniu, stali ludzie. Tylko czy to na pewno
byli ludzie? Wszyscy byli młodzi, niebrzydcy, o błyszczących oczach, a spod
uniesionych warg wydobywały się ostre kły.
- Na co czekasz? - Sean stanął obok
rannego i patrzył na mnie z przyganą. - Wsiadaj i jedź! Teraz każda minuta się
liczy. - Spojrzał znacząco na niebo. Słońce chyliło się już ku zachodowi.
Nadchodził zmrok.
- Zabiłam go? - spytałam drżącym
głosem.
- Skąd. Nas może zabić tylko ogień,
słońce i kołek w serce. No i wysuszenie z krwi.
W tej samej chwili potrącony
mężczyzna zerwał się i ruszył w moją stronę. Odskoczyłam gwałtownie, ale wampir
– bo najwyraźniej tym był i powoli zaczynało to do mnie docierać – zatrzymał
się tuż przed wyjściem z cienia, warcząc wściekle. Rzuciłam ostatnie spojrzenie
mojemu przystojnemu wybawcy i wskoczyłam do auta. Ruszyłam przed siebie.
Powoli zaczynałam się uspokajać.
Puls zwolnił, adrenalina wyparowała, a jej miejsce zajęło zmęczenie. Nie miałam
jednak czasu na odpoczynek. Jechałam pomiędzy drzewami, trzymając się środka
drogi. Wtem szosa zaczęła się zwężać i wjechałam w cień. Przyśpieszyłam.
Nagle coś wyskoczyło mi na drogę.
Odruchowo nacisnęłam hamulec i to był mój błąd. Postać znikła i ukazała się
obok mojej szyby. Wrzasnęłam, wrzuciłam bieg i ruszyłam. A raczej próbowałam,
ale auto stało w miejscu. Dostrzegłam przed sobą niewielką polankę, oświetloną
słońcem. Puściłam gaz, otworzyłam drzwi i wybiegłam. Jakimś cudem – pewnie na
skutek zaskoczenia – udało mi się tam dotrzeć. Zatrzymałam się, czując na
skórze zbawienne słońce, a wokół mnie, w cieniu, pojawiły się wampiry.
Było ich ze trzydzieści, może
więcej. Stały i patrzyły na mnie jak na przekąskę. Ich głodne spojrzenia były
przerażające. Objęłam się ramionami i spojrzałam w niebo.
- Tak, tak, ślicznotko. Za
kilkanaście minut będziesz nasza – powiedział jeden z nich, powoli oblizując usta.
- Ale co ja wam zrobiłam? -
Zagryzłam wargi, patrząc na to stado wygłodniałych wampirów. - Pomocy! -
krzyknęłam rozpaczliwie. I wtedy usłyszałam warkot samochodu. Czarny volkswagen
wjechał pomiędzy nich. Nie miałam wątpliwości, kto siedzi za kierownicą.
- Lia! - Sean zatrzymał się w
połowie na słońcu. - Wsiadaj!
- Tak, wsiądź, smacznokrwista –
mruknęła jedna z kobiet, patrząc na mnie dziwnie. Zawahałam się.
- Zaufaj mi, Lia. - Ciemne oczy
spojrzały na mnie ciepło. Właściwie nie miałam wyboru. Weszłam do auta, które
ruszyło z piskiem opon. Za nami ruszyły wampiry.
- Czemu mi pomagasz? - spytałam,
patrząc na Seana. - Przecież jesteś jednym z nich, prawda?
- Prawda. Ale ja zwykle piję krew z
woreczków.
- Och. - Zamrugałam oczami.
- Zwykle?
- Chyba, że ktoś mi sam podaruje
swoją krew. - Skręcił w lewo, omijając wampira, który
wyskoczył mu przed maskę. - Lepiej zapnij pasy.
- A po co ktoś miałby to robić? -
Posłusznie je zapięłam.
- Później ci wyjaśnię. - Skręcił w
prawo i przyśpieszył. Jechaliśmy teraz około siedemdziesięciu mil na godzinę,
co na takiej drodze było dość karkołomnym wyczynem.
- O ile będzie jakieś później –
mruknęłam.
Wtem ostro zahamował i tylko dzięki
pasom nie wyleciałam przez przednią szybę. Przed nami stały wampiry. Za nami
też. Okrążyli nas...
- Wrzuć wsteczny! - zawołałam.
- Za późno. Nie uciekniemy im
teraz. Zapadł zmrok.
Odruchowo przysunęłam się do niego.
- Czy ja umrę? - wyszeptałam.
- Nie umrzesz. Nie pozwolę na to. -
Patrzył mi prosto w oczy. Ta pewność siebie w jego głosie dodała mi odwagi. Nie
byłam tu sama. Jeśli ktoś miał mi pomóc, to tylko on.
Ale co może jeden wampir przeciwko
trzydziestu?
cdn.
cdn.
Natalia Iubaris
Chciała przeżyć przygodę, to teraz ją ma^^
OdpowiedzUsuń